Zmiany stężenia kwasu mlekowego we krwi, które wynikają ze zmiany tempa przemian energetycznych organizmu, są wskaźnikiem wykorzystywanym przez biegaczy do określenia intensywności wysiłku i zyskują na popularności również wśród amatorów biegania. O to jak w treningowej praktyce sprawdza się pomiar oraz czy te dane są nam niezbędne, zapytałem trenera i biegacza Marcina Nagórka.


Ile pomiar kwasu może wnieść do treningu biegacza-amatora i czy wraz ze swoimi podopiecznymi korzystacie z „zakwaszarek”?

Marcin Nagórek: Jak dotychczas relatywnie niewielu zawodników korzysta z tej technologii. Aby wyciągnąć rzeczywiście miarodajne informacje, wykraczające poza pewne ogólne informacje, które i tak są widoczne w treningu, trzeba tych pomiarów robić bardzo dużo. Problem polega na tym, że jest to dość kosztowne.

Z czego wynika wysoki koszt? To jednorazowy zakup czy eksploatacja maszynki do pomiaru?

Przynajmniej przez pewien czas, najlepiej byłoby robić pomiary niemal po każdym treningu, łącznie z rozbieganiami.
Należałoby też wyznaczać krzywą poziomu spadania kwasu. W praktyce oznacza to wykonanie kilku pomiarów na jednym treningu.

Czyli wszystko rozbija się o cenę pasków do pomiaru? Ile one kosztują?

Dawno nie kupowałem, ale gdy ostatnio z nich korzystałem kosztowały ok 6-7 złotych za sztukę. Jeśli więc chciałbyś wykonać kilkaset lub nawet kilka tysięcy pomiarów w ciągu roku, a czasami tak by wypadało, to są to straszne sumy.

Chcesz powiedzieć, ze stać na to wyłącznie triathlonistów? (śmiech)

Dokładnie. Lub kadrę narodową biegaczy, która ma dostęp do tych pasków. Aczkolwiek bywa to zabawne, bo paski też trzeba umieć wykorzystać. Patrząc na naszą kadrę widać, że poziom kwasu się mierzy, ale nie zmienia się treningu pod wpływem wyników pomiaru. Niezależnie od tego czy wyjdzie 5, 10 czy 20 mmol/l, to i tak następnego dnia trening jest taki sam, jaki był zaplanowany już wcześniej.

Więcej dowiesz się z podcastu z Marcinem Nagórkiem „Jak dostosować trening do swoich predyspozycji?”

Zdjęcie: Izf/shutterstock