Najnowsze:

oscar pistorius

Oscar Pistorius | transkrypcja podcastu

Najwyższy Sąd Apelacyjny w listopadzie 2017 roku zdecydował o podwyższeniu kary dla Oscara Pistoriusa – niepełnosprawnego biegacza, który zamordował swoją partnerkę. Orzekający uznali, że sześcioletni wyrok był zaskakująco niski i podwyższyli go do 15 lat. Biorąc pod uwagę czas, który Pistorius spędził już w więzieniu, mężczyzna miał odsiedzieć jeszcze 13 lat i 5 miesięcy. O zwolnienie mógł ubiegać się najwcześniej po odsiedzeniu połowy kary, czyli w 2023 roku. W związku z tym w ostatnich tygodniach media znów wróciły do tematu zwolnienia Oscara Pistoriusa. O tym, czy po odbyciu połowy kary, wyjdzie na wolność, przekonamy się już wkrótce.


Poniżej znajduje się transkrypcja podcastu „Oscar Pistorius – Zabójczy Finisz”

„Nie jestem niepełnosprawny, po prostu nie mam nóg” – tak mówił o sobie chłopak, którym w 2004 roku zaczął zachwycać się świat. Nastolatek, którego trudno było określić mianem niepełnosprawnego, planował na równi mierzyć się ze zdrowymi sportowcami. Miał stać się ambasadorem – zarówno paraolimpijczyków, którzy nie znają barier, jak i ikoną swojego kraju. Gdy jednak 10 lat później w mediach określano go zwierciadłem Republiki Południowej Afryki, to był to już niechwalebny, ale wynaturzony obraz. Obraz człowieka, który z legendy sportu stał się zbrodniarzem. Przekonaj się jak potoczyły się losy Oscara Pistoriusa, który zamiast miana ikony sportu doczekał się seriali kryminalnych o sobie.

Oscar Leonard Pistorius urodził się 22 listopada 1986 roku. Zodiakalny Skorpion na świat przyszedł w Sandton w Republice Południowej Afryki. To miejsce dość wyjątkowe – położone na północ od Johannesburga jest symbolem bogactwa oraz luksusu. To właśnie tutaj znajdziemy między innymi Sandton City, czyli jak twierdzą jego właściciele, najbardziej kultowe centrum handlowe w Afryce. To miejsce, które oferuje nie tylko plejadę ponad 300 najbardziej pożądanych marek na świecie, ale również zapewnia dostęp do wykwintnych restauracji i wielu rozrywek.

Sandton, które nazywane jest również „The Richest Square Mile in Africa”, nie jest jednak wyznacznikiem tego, jak wygląda codzienne życie w Republice Południowej Afryki. To państwo, które w pierwszej kolejności kojarzy nam się z postacią Nelsona Mandeli oraz zjawiskiem apartheidu. To także kraj o bardzo wysokim współczynniku przestępczości. Wystarczy wspomnieć, że według oficjalnym statystyk policyjnych w okresie od 1 lipca do 30 września 2022 roku w RPA zamordowano około 7 tysięcy osób. W tym samym czasie doszło również do ponad 4 tysięcy porwań oraz tysięcy gwałtów (w tym również na dzieciach). Sytuację, z którą mierzą się władze tego kraju opisywał opozycyjny polityk Andrew Whitfield. Mediom mówił: „Krwawa masakra brutalnych przestępstw pozostaje poza kontrolą w całym kraju, a miliony ludzi żyją w strachu”. W strachu, o czym opowiemy już za moment żyła również matka Pistoriusa – Sheila. Kobieta, która musiała zmierzyć się z potwornym cierpieniem swojego syna.

Moment, w którym Oscar, pojawił się na świecie, opisywał twórca książki „Chase your Shadow. The Trials of Oscar Pistorius” – John Carlin. Wspominał niezwykłe słowa Henke Pistoriusa, który tuż przed narodzinami syna miał położnikowi powiedzieć, że nie liczy się dla niego płeć dziecka, ale najważniejsze, by to miało po 10 palców u rąk oraz nóg. Później, gdy dostrzegł, jak zdeformowane są nogi niemowlęcia, mężczyzna złożył swoistą przysięgę. Podniósł syna i mówił: „To jest mój syn Oscar i oświadczam przed Bogiem, że będę go kochać i stać przy nim do końca swoich dni”. Niestety – kolejne lata – pokazały, że w tym przypadku słowa okazały się tylko słowami i nie znalazły pokrycia w czynach.

Nim opowiemy jednak o tym, jak potoczyły się losy małżeństwa państwa Pistorius, to odnotować należy, jak wyglądało ich życia, a także walka o względną sprawność nowonarodzonego syna. Okazało się, że chłopiec cierpi na hemimelię – dysfunkcję, która często potocznie nazywana jest wrodzoną amputacją. Objawia się ona tym, że cierpiąca na nią osoba nie posiada całości lub dolnej części kończyn.

Oscar Pistorius urodził się z hemimelią strzałkową, która powodowała, że nie posiadał prawidłowo wykształconej, biegnącej między kolanem, a kostką, kości strzałkowej. Jest to niezwykle rzadkie zaburzenie, które występuje jedynie w przypadku jednego na 40 000 do 140 000 urodzeń. Oznacza to, że np. w Polsce rocznie rodzi się średnio około trojga do siedmiorga dzieci z taką wadą. Jej leczenie jest nie tylko skomplikowane, ale wymaga dużej precyzji i okupione jest często ogromnym bólem ze strony pacjenta. Cierpiącego na hemimelię strzałkową poddać można m.in. leczeniu chirurgicznemu, którego celem jest usunięcie deformacji, a także wyrównanie długości kończyn.

Rodzice Oscara, którym dobrze powodziło się finansowo, stanęli przed ogromnym dylematem. Musieli zdecydować, jakie metody leczenia będą najlepsze dla młodszego z ich potomków. Według ustaleń Johna Carlina małżeństwo miało skonsultować się z jedenastoma lekarzami, by ostatecznie zaufać doktorowi Gerry’emu Versfeldemowi. To właśnie ten specjalista nie tylko przekonał ich do podjęcia radykalnego kroku, ale również towarzyszył parze i Oscarowi przez kolejne lata. Zaprzyjaźnił się z małżeństwem i często odwiedzał ich dom, by wspólnie zasiąść do obiadu. Wraz ze swoim dawnym pacjentem pojawił się również m.in. na paraolimpijskich igrzyskach w Atenach w 2004 roku. Później, był również jednym ze świadków, który zeznawał w jego procesie.

To właśnie doktor Versfeldem przekonał parę, że najlepszym rozwiązaniem będzie przeprowadzenie u Oscara podwójnej amputacji nóg poniżej kolan. Inni fachowcy mieli sugerować albo leczenie obu kończyć lub też amputację prawej i operację lewej. Jak pokazały dalsze losy chłopaka, który przez lata pozostał dozgonnie wdzięczny swojemu lekarzowi, ten podjął najlepszą z możliwych decyzji. Na zdeformowanych i poddanych wielu operacjom kończynach Pistorius najprawdopodobniej nigdy nie byłby w stanie biegać tak szybko jak na swoich protezach. To dzięki operacji, protezom, a także długim spodniom mógł czuć się bezpiecznie. Jak opisywał Josh McHugh, zabieg przeprowadzono na miesiąc przed pierwszymi urodzinami Oscara, a już pół roku później chłopiec zaczął stawiać swoje pierwsze kroki. Dzięki protezom i odważnej decyzji rodziców mógł dorastać i bawić się podobnie jak inne dzieci. Wiele z obserwujących go osób miało nawet nie domyślać się, że biegający w okolicy chłopiec pod długimi nogawkami spodni skrywa swoje protezy.

O to, by syn nigdy nie poczuł się inny, a tym bardziej gorszy od pierwszych tygodni jego życia dbała matka. Sheila Bekker, bo tak brzmiało jej panieńskie i bardzo popularne w RPA nazwisko, przez biografów sportowca prezentowana jest jako osoba, która w prawdopodobnie największym stopniu ukierunkowała życie oraz postępowanie Oscara. To ona, co w chwili gdy już wygrywał, często wspominali dziennikarze, miała co rano mówić chłopcu, by ten założył swoje protezy w tak samo naturalny i zwyczajny sposób, jak mówiła jego starszemu bratu Carlowi, by ten ubrał buty.

To również matka spowodowała, że Oscar bawił się jak każde dziecko. U boku Carla grał w piłkę, biegał, a nawet wspinał się na drzewa. Jak każdy chłopak spadał z nich, ale podnosił się i dalej uczestniczył w zabawach. W kopaniu futbolówki nie przeszkadzały mu kamieniste pola, a po trudnych terenach z bratem jeździł nawet na górskim rowerze. Oczywiście, te wszystkie zabawy, niekiedy kończyły się dla Oscara źle. Gdy inne dzieciaki wracały do domu poobijane i przez kilka dni mierzyły się ze zwykłymi siniaki, to on musiał mierzyć się z powodującymi ból wrzodami i pęcherzami, które powstały na jego kikutach. To również w takich chwilach u boku swojego syna stała matka, która gdy chłopiec miał ledwie kilka miesięcy, postanowiła napisać dla niego krótką wiadomość. Oscar miał ją odczytać, gdy stanie się mężczyzną.

Sheila Pistorius skierowała do swojego syna następujące słowa: „Prawdziwym przegranym nigdy nie jest osoba, która jako ostatnia przekroczy linię mety. Prawdziwym przegranym jest osoba, która siedzi z boku. Osoba, która nawet nie próbuje konkurować”.

Sporządzając tę krótką notatkę, kobieta na pewno nie przypuszczała, że przesłanie, które zapewne miało odnosić się do trudów życia codziennego, będzie też swoistą przepowiednią losów jej syna. Jak bowiem trafniej opisać sportową rywalizację i jej ideę?

Nim jednak odpowiemy na to pytanie i sprawdzimy, czy sportowe ideały zawsze towarzyszyły Oscarowi, to cofnijmy się do 1999 roku. Obrazek z życia chłopca, który uczęszczał do szkoły podstawowej Constantia Kloof w Roodepoort, w 2015 roku przypominało BBC. Tom Geoghegan wspominał: „Szesnaście lat wcześniej, bez tchu po przepłynięciu 75 m, wychodzi z basenu, ciągnąc za sobą kikuty, i trafia w ramiona przyjaciół. Wdrapuje się na plecy kolegi z klasy, Deona, który pędzi kłusem z uśmiechniętym 12-letnim Oscarem jako ładunkiem. Druga część wyścigu to bieg na 800 m, a trasa rozciąga się przed nimi pod błękitnym niebem Johannesburga. Pięciu młodych zawodników mija boisko do siatkówki, zostawiając za sobą betonową ścieżkę i czując pod stopami miękką, szkolną trawę. Cheyne jest z przodu, trzymając pod pachami protezy nóg Oscara. Oscar jest przenoszony przez linię mety przez Kaylema, który wygrał wyścig, ale zawrócił, by odebrać swojego przyjaciela. Jak ludzka pałeczka sztafetowa, Oscar kończy wyścig po przekazaniu go od jednego przyjaciela do drugiego, zgodnie z wcześniej ustalonym planem.”

Przypomniany obrazek, który udomentowano również na fotografiach, pokazuje nam jedno – Pistorius dorastał w otoczeniu przyjaciół. Jego niepełnosprawność nie stanowiła problemu, a wychowanie powodowało, że nie czuł się pokrzywdzony przez los. Ten nie oszczędzał jednak chłopaka, którego rodzice kilka lat wcześniej postanowili się rozstać. Sheila i Henke rozwiedli się w 1992 roku, co znacząco wpłynęło na życie trojga ich dzieci. Po rozwodzie Henke przeprowadził się bowiem do oddalonego o około 700 mil Port Elizabeth. To miasto znaczące w tej historii z jeszcze jednego powodu – to również w nim dorastała Reeva Steenkamp, czyli późniejsza ofiara Oscara Pistoriusa.

Początkowo Henke miał utrzymywać kontakt z dziećmi – podobno widywał się z nimi raz na dwa tygodnie i zabierał na wycieczki. Później miał jednak nie tylko ograniczyć z nimi kontakty, ale również nie w pełni wywiązywać się ze swoich obowiązków wobec rodziny. Ojciec dwóch synów oraz córki był biznesmenem. Jak już wspominaliśmy – przez długi czas radził sobie dobrze, a jego rodzina żyła na wysokim poziomie. Mieszkali w dużym domu i wiedli, jak można byłoby założyć spokojne i religijne życie. Sheila, która odwiedziła również Jerozolimę, oddawała się roli gospodyni domowej, kochającej matki oraz śpiewaczki w kościelnym chórze. Starszy od niej o pięć lat Henke zarabiał na rodzinę oraz był pasjonatem broni. Jak się okazało, był również człowiekiem dość niestabilnym – często miał otwierać i zamykać różne interesy. Nie był w stanie zawalczyć o stabilizację finansową dla swoich dzieci. Podobno swoim postępowaniem mężczyzna mocno irytował braci, którzy wiedli dużo bardziej uporządkowane życie.

Rozwód oraz niepewna sytuacja finansowa spowodowały, że Sheila musiała zacząć liczyć każdy grosz. Zmuszona była również zrezygnować z wygód i wraz z dziećmi przeprowadzić się do biedniejszej dzielnicy – takiej, w której włamania były normą, a strach towarzyszył mieszkańcom każdego dnia. Opisując miejsce, w którym przyszło żyć samotnej matce, wystarczy wspomnieć, że kobieta miała sypiać z bronią przy łóżku. Dodatkowo, ponieważ rodzina doświadczyła kilku włamań, miała już ułożony plan – jak zabezpieczyć mieszkanie oraz gdzie ukryć dzieci. Według Johna Carlina zachowanie kobiety wykraczało jednak daleko poza zwykłą ostrożność. Niemal obsesyjnie miała się bać. Zdarzało się również, że gdy tylko usłyszała w środku nocy hałas, to wyrywała dzieci z łóżek, barykadowała się z nimi w sypialni i wzywała policję.

Kobieta, która przez lata odnajdywała się w roli gospodyni domowej, musiała również poszukać pracy. Zatrudniła się jako szkolna sekretarka. Nie była jednak w stanie dalej finansować Oscarowi kosztownej rehabilitacji oraz prywatnego leczenia. Chłopiec musiał zadowolić się opieką ze strony państwowej służby zdrowia. Mimo wszystkich przeciwności losu dorastał, a matka walczyła o to, by nie trafił do szkoły specjalnej. Głęboko wierzyła w to, że będzie w stanie poradzić sobie w normalnej placówce z internatem.

Swoje dzieci Sheila postanowiła również zabezpieczyć i zapewnić im ciągłość opieki na wypadek, gdyby coś jej się stało. O pomoc poprosiła jednak nie byłego męża, ale udała się do innego z Pistoriusów – Arnolda. To właśnie byłego szwagra poprosiła o to, by w razie czego przejął opiekę nad jej potomstwem. Jak pokazały kolejne wydarzenia, wujek Oscara okazał się nie tylko lojalnym przyjacielem rodziny i słownym człowiekiem, ale również mocno zaangażował się w pomoc Sheili. To on miał zorganizować dla kobiety i jej dzieci nowe miejsce zamieszkania, a także spowodować, że Oscar trafił do prestiżowej szkoły.

Chłopak został bowiem umieszczony w Pretoria Boys High School. To prywatna placówka z dużymi tradycjami, której historia wpisuje się w losy Republiki Południowej Afryki. W latach 1899 – 1902 na terenie państwa rozgrywała się II wojna burska. Na skutek prowadzonych wtedy działań miasto Pretoria w 1900 roku zostało zajęte przez Brytyjczyków. Nowi zarządcy postanowili utworzyć w nim szkołę, która wzorowana była na najwyższych, kontynentalnych standardach. W taki sposób w 1901 roku powstała placówka, która istnieje do dziś i może pochwalić się wybitnymi absolwentami. W jej murach wykształcenie zdobywali m.in. dwaj laureaci Nagrody Nobla, parlamentarzyści, ministrowie, a także sędziowie Sądu Najwyższego.

Oscar Pistorius był prawdopodobnie pierwszym w historii tej szkoły uczniem pozbawionym nóg. Na pewno był pierwszym, z którym zetknął się ówczesny dyrektor placówki William E. Schroder. Mężczyzna opisywany jest jako surowy olbrzym, który jednocześnie otaczał podopiecznych niemal ojcowską opieką. To właśnie z nim, na rok przed tym, gdy Oscar trafił do tej placówki, miała spotkać się jego matka Sheila. Spotkanie, którego przebieg prezentował Carlin, miało przesądzić o tym, czy chłopak dostanie szansę nauki w „normalnej” placówce. Bill Schroder, do którego należała ostateczna decyzja, pełen był obaw. Bał się, że Oscar nie będzie w stanie sam wykonywać wokół siebie podstawowych czynności, również takich jak korzystanie w nocy z łazienki. Dodatkowo dyrektor był przekonany, że to na niego spadnie odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa nietypowemu wychowankowi. Wszystkie wątpliwości miała jednak rozwiać Sheila. Kobieta o synu mówiła z niebywałą pewnością. W jej głosie nie było nuty zwątpienia, gdy tłumaczyła, jak sprawny jest Oscar i jak dobrze radzi sobie ze wszystkim, codziennymi zadaniami.

Matka Pistoriusa miała dodatkowo zrobić na surowym mężczyźnie ogromne wrażenie. Schroder o pięknej 40-paroletniej Sheili po latach mówił, że „była najwspanialszą kobietą – dość niezwykłą, od której biło wyjątkowe światło”. To właśnie jej postawa ostatecznie przekonała dyrektora, że Oscar poradzi sobie w surowej i wymagającej placówce.

Motto szkoły, do której trafił przyszły olimpijczyk, brzmi bowiem „Virtute et Labore” – czyli cnota i praca. I to przesłanie, które dla nauczycieli oraz dyrektora miało ogromne znaczenie. Szkoła ówcześnie słynęła bowiem z surowych reguł, dużych oczekiwań oraz umiłowania dla męskości i sportu. Jej włodarze upodobali sobie w szczególności rugby, które traktowali jako sport kształtujący nie tylko mięśnie, ale także charakter podopiecznych. Również młody Pistorius brał udział w rozgrywkach tej dyscypliny i podczas zmagań doświadczył wielu trudnych chwil. Takich, które w pamięć zapadły nie tylko jemu, ale także reprezentacyjnym kolegom, rywalom i trenerowi. Paul Anthony, bo to o nim mowa, szybko przekonał się, że nowy wychowanek nie jest niepełnosprawnym dzieckiem, ale wykazuje się nawet nadmierną aktywnością oraz ambicją.

Podopiecznego, o którym mówił per „Ozzy” po raz pierwszy zauważył w nietypowych okolicznościach. Oscar wraz z innymi 14-letnimi chłopcami został wysłany na pobliską farmę, by wziąć udział w wymagającym biegu po trudnym terenie. Szkolny trener wspominał, że widział spoconego, zmęczonego chłopca w krótkich szortach, któremu odpuściłby rywalizację, gdy ten powiedział choć jedno słowo. Był wszak człowiekiem wymagającym, ale nie skrajnym despotą. Widząc ból oraz krew Pistoriusa sam miał namawiać go, by ten odpuścił. Przekonał się jednak, że w słowniku Oscara nie istnieje słowo porażka. Na łamach „Chase your shadow” wspominał:
„Jego nogi były otarte i krwawiły w miejscu, gdzie kikuty i protetyka się spotkały. Powiedziałem mu, żeby wskoczył do furgonetki. Czterech lub pięciu innych chłopców już przyjęło ofertę. Ale odmówił. Nalegałem. Powiedziałem: „Daj spokój, to żadna hańba. Spójrz na tych innych chłopaków tutaj. Ale on nie chciał się ruszyć. Był ostatni, ale ukończył bieg. Naprawdę uderzyła mnie jego wytrwałość.”

To również trener Anthony odpowiadał za nocną opiekę nad podopiecznymi. Wtedy również przekonał się, że Pistorius jest taki sam jak inne dzieciaki – wspominał, że gdy robił wieczorny obchód, a podopieczni leżeli już w łóżkach, to Oscar cieszył się tak samo jak inni, z tego, gdzie się znajduje. Nie miał na sobie już protez, które ściągał do spania. Jednego dnia miał jedynie zapytać opiekuna, czy mimo ciszy nocnej mógłby udać się do łazienki, bo nie zdążył umyć zębów. Po otrzymaniu zgody, po prostu podniósł się i na swoich kikutach powędrował do tego pomieszczenia.

W podobnym sposób pobyt chłopaka w placówce wspominał Bill Schroder. Twierdził, że jedyną rzeczą, której chłopak nigdy nie oczekiwał, a której wręcz nie chciał, było współczucie. Opowiadał również o tym, co zobaczył pewnego dnia. Dyrektor swoim podopiecznym towarzyszył podczas wycieczki nad wodę. By się wykąpać, chłopcy zmuszeni byli wspiąć się po skałach i niejako zsunąć do wody. Wiedząc, jak niebezpieczny może być upadek z wysokości na kamieniste podłoże, dyrektor nie chciał, by Oscar brał udział w zabawach. Ten jednak przekonywał go, a wręcz błagał tak długo, aż uzyskał pozwolenie.

Obok pozytywnych i pięknych historii były również mroczne karty pobytu Oscara w szkole. Nim opowiemy o skargach, które miał składać na niego jeden z wychowanków, to nie można nie wspomnieć o incydencie, który nawet po latach Pistorius w bardzo emocjonalny sposób, opisywał w swojej autobiografii. Jeden z dowcipów kolegów sprawił, że chłopak sądził, że już jako nastolatek straci życie. I to w ogromnym cierpieniu, bo poprzez spalenie.

Prawdopodobnie inni uczniowie chcieli pokazać chłopakowi, że może być ambitny, hardy, czuć się tak samo jak oni, ale bez swoich protez staje się całkowicie bezbronny.

Pewnej nocy chłopak obudził się w dormitorium, a wokół łóżka zobaczył płomienie. Ogień otaczał miejsce, w którym spał. Zareagował natychmiast. Krzyczał, że wszyscy muszą się ewakuować. On także chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. W panikę wpadł jednak w chwili, gdy okazało się, że nie może znaleźć swoich protez. Te zawsze trzymał w nogach łóżka. Tym razem ich tam nie było – koledzy postanowili ukryć je przed Oscarem, by ten sądził, że nie będzie w stanie się uwolnić.

W swojej autobiografii pisał: „Byłem prawie zapłakany, przerażony, że zostanę pozostawiony na śmierć”. Śmierć tej nocy nie nadeszła. Okazało się, że koledzy Pistoriusa spryskali metalowe szafki płynem do zapalniczek. Ich śmiechy miał w pomieszczeniu unosić się jeszcze długo po tym, gdy ogień ugaszono. To wydarzenie dobitnie uświadomiło Oscarowi, jakie reguły panowały w placówce. W szkole nie było miejsca dla osób, które nie umiały się postawić i walczyć o swoje. Dlatego też Pistorius o wydarzeniu miał nie poinformować wychowawców. Wspominał je jednak dopiero po latach, niekiedy próbując opisywać je jedynie jako żart.

Kolejny z biografów Pistoriusa, czyli Brent Willock wspominał również, jak w szkole rozwijał się sportowy talent Oscara. Chłopak nie tylko dołączył do drużyny rugby, ale również uprawiał zapasy, grał w water polo oraz tenisa. Ćwiczył także na siłowni. To podczas pierwszej z aktywności, tak istotnej w Pretoria Boys High School, doszło do kilku incydentów. Podczas jednego z meczy rugby, gdy rywal zaatakował Pistoriusa, to w jego rękach pozostały protezy Oscara. Ten jednak nie podał się i dalej rywalizował na swoich kikutach. Co oczywiste, ale godne podkreślenia, sytuacja zakończyła się dla niego ogromnym bólem, pęcherzami i owrzodzeniami.

Kolejnej kontuzji doznał również w czerwcu 2003 roku – wtedy to podczas gry w rugby uszkodził kolano. Dzięki temu wydarzeniu trafił pod opiekę rehabilitantów z High Performance Centre na Uniwersytecie w Pretorii. Ledwie rok później był już myślami przed swoim olimpijskim debiutem.

Niestety, wszystkich chwalebnych chwil, które miały nadejść w karierze syna nie mogła już zobaczyć Sheila Pistorius. Kobieta zmarła 6 marca 2002 roku. Ostatnie miesiące jej życia ujawniły, jak niezwykłą osobą była i jak grubą maskę nosiła na swojej twarzy. Sheila, która dla młodszego z synów była największym autorytetem, wzorem oraz ostoją przez lata walczyła z alkoholizmem. Według Carlina kobieta była sporadyczną, ale samotną alkoholiczką. Piła wtedy, gdy nie mogli dostrzec tego jej synowie. Niekiedy jednak, zmożona procentami, miała spać w nocy tak twardo, że to Carl musiał wstawać do młodszego rodzeństwa.

Osiem lat po rozstaniu z Henke znalazła nowego partnera. Zakochała się w pilocie, którego poślubiła. Ceremonia odbyła się w 2001 roku. Wydawało się, że kobieta, która ostatnie lata życia w pełni poświęciła swoim dzieciom, wreszcie skupi się również na swoim szczęściu. Niestety – znów los nie chciał do tego dopuścić i niespełna miesiąc po ślubie Sheila zaczęła chorować. Lekarze ustalili, że wątroba kobiety jest poważnie uszkodzona. Prawdopodobnie to lata, w których zapijała swoje smutki i troski, odbiły się na jej zdrowiu.

Diagnoza, którą początkowo postawili medycy, a także dobrane leki okazały się nie tylko nieskuteczne, ale wręcz szkodliwe. Kobieta musiała być hospitalizowana, a jej stan zdrowia szybko ulegał pogorszeniu. U jej boku, co mogło niektórych dziwić, ale pokazywało, że zachował jeszcze resztki honoru i przyzwoitości, pojawił się Henke. Mężczyzna, prawdopodobnie dla dobra swoich dzieci, chciał walczyć o zdrowie byłej żony. Na pomoc wezwał również doktora Gerry’ego Versfelda. Lekarz, który przed laty operował Oscara, tym razem starał się walczyć o zdrowie jego matki. Ponieważ rozważał możliwość przeszczepu wątroby, to skontaktował kobietę z najlepszymi fachowcami w tej dziedzinie. Jak się okazało – na ratunek było już za późno.

Ludzie, którzy poznali zarówno Sheilę, jak i Oscara wspominali później, że oboje mieli niebywałą zdolność ukrywania bólu oraz trapiących ich problemów. Wystarczy zaznaczyć, że chłopak bardzo długo nie wiedział o chorobie matki. O jej agonalnym stanie dowiedział się 6 marca, gdy siedział na lekcji historii. Z klasy wywołał go dyrektor, który natychmiast kazał mu wyjść przed szkołę. Przed budynkiem na Oscara czekał ojciec, z którym popędził do szpitala. Niestety – mimo że kobieta jeszcze żyła, gdy dotarli do jej łóżka, to nie była już świadoma. Nie wiedziała, że umiera mając u boku swoje dzieci, byłego męża, a także przyjaciół.

Odeszła w wieku 44 lat. Oscar stracił więc matkę w wieku zaledwie 15 lat. Miał pełne prawo czuć się sierotą. Ojciec, który był blisko w sytuacji kryzysowej, znów zniknął z codziennego życia swoich dzieci. Synem miał zacząć poważniej się interesować, gdy ten zaczął osiągać sportowe sukcesy. Tym, który przejął opiekę nad dziećmi Sheili, a zwłaszcza najmłodszą z rodzeństwa Aimee był Arnold. Mężczyzna wraz z żoną wywiązali się ze złożonej niegdyś obietnicy i nawet przyjęli do swojego domu młodszą siostrę Oscara. Dziewczynka początkowo miała zamieszać z Henke, ale nie czując się dobrze u ojca, wytrzymała z nim zaledwie dwa miesiące. Później przez swoje kuzynki miała poprosić wujostwo, by móc z nimi zamieszkać. Arnold i jego żona Lois przyjęli dziewczynkę i traktowali jak kolejną ze swoich córek. To również w ich domu lub z siostrą matki – Dianą – Oscar spędzał przerwy świąteczne i wakacje. Mimo tego – w 2005 roku w rozmowie z „The Telegraph” bardzo pozytywnie wypowiadał się o swoich rodzicach oraz ich stosunku do jego niepełnosprawności. Mówił: „Nie mogłem sobie życzyć lepszych rodziców, ponieważ wychowali mnie dokładnie tak samo jak mojego starszego brata, Carla, i młodszą siostrę, Aimee. I gdybym miał niepełnosprawne dziecko, poszedłbym za przykładem mamy i taty. Gdyby moje dziecko potknęło się i rozcięło sobie głowę, oczywiście zrobiłbym coś z tym, ale jeśliby upadło i po prostu zaczęło płakać, to nie byłoby sensu robić z tego wielkiego zamieszania. Wszystkie dzieci – sprawne i niepełnosprawne – spadną z drzewa lub zrobią coś innego. Pewnego dnia zrobią sobie krzywdę, a ciebie przy nich nie będzie, więc muszą nauczyć się samodzielności.”

Od rodzinnych historii i wspomnień Pistoriusa wróćmy do jego sportowych losów. Na drodze Oscara już na początku XXI wieku stanął kolejny człowiek, bez którego jego późniejszy sukces nie byłby możliwy. To Francois van der Watt – obecnie jeden z najlepszych fachowców na świecie, który opieką protetyczną otacza gwiazdy sportu. Jego historia także jest wyjątkowa. Mężczyzna, który również urodził się i wychował w RPA, miał zostać rolnikiem. O jego losie przesądziło jednak przypadkowe spotkanie w college’u – o protetyce opowiedział mu współlokator, którego brat zajmował się taką działalnością. Ostatecznie mężczyzna uzyskał dyplomy z protetyki oraz ortopedii i już w 2000 roku pojechał do Sydney, by towarzyszyć jednemu ze swoich podopiecznych na paraolimpiadzie. To właśnie podczas tej sportowej imprezy po raz pierwszy zawodnicy mieli powszechnie korzystać z modelu protez Flex-Foot Cheetah. To właśnie na nich zaczął eksperymentować van der Watt, który zaopiekował się Pistoriusem.

O tym, w jaki sposób chłopiec trafił pod jego opiekę, mężczyzna opowiadał Cydowi Kingowi: „Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego babcia z pytaniem, czy mogę pomóc jej wnukowi”. Oscar znalazł się wtedy w niezwykle trudnej sytuacji, ponieważ jedna z jego protez uległa złamaniu. Modele, które zaczął testować wraz z nowym protetykiem, w kolejnych latach stały się jego zdaniem rozpoznawczym. Van der Watt zdołał opracować karbonowe ostrza do biegania, które dzięki odpowiedniemu zakrzywieniu oraz wykorzystaniu włókna węglowego były zarówno lekkie, jak i wytrzymałe. A przede wszystkim umożliwiały szybkie bieganie.

O początkach swojej przygody z protetyką i sportem fachowiec opowiadał na łamach Amplitude Magazine: „W tamtym czasie istniała bardzo mała wiedza na temat specyfiki wyczynowych protez sportowych (…) Po prostu rzucałeś wszystko pod ścianę, aby zobaczyć, co zadziała. To napędzało mnie do ciągłej nauki i stawania się bardziej wydajnym i skutecznym”.

Pierwsze testy wymagające były również dla Pistoriusa, który to podczas jednej z wizyt u protetyka miał zobaczyć nagranie z zawodów paraolimpijskich. Podobno siedział jak zaklęty i nie mógł oderwać oczu od ekranu.

Van der Wett pierwsze próby znalezienia idealnych protez dla Pistoriusa opisywał Carlinowi: „Wyjechaliśmy na tor myśląc, że zobaczymy, co się stanie. Wtedy on pobiegł i złamał pierwszą parę w pięć minut. Prawdopodobnie zrobiłem pięć lub sześć par, aż on przestał je łamać.” Podczas prób, które duet utrzymywał w tajemnicy przed szkolnymi kolegami oraz nauczycielami Oscara, jego kikuty miały krwawić. Znów cierpiał, znów upadał, ale znów nie dawał za wygraną. Jego podejście po raz kolejny okazało się skuteczne. Ostatecznie, mimo wielu trudności, udało się stworzyć dla niego dopasowane protezy. Musiały one być niczym dobrze dobrane buty – nie za ciasne, nie za luźne, ale przede wszystkim komfortowe. Dodajmy, że trudnością w przygotowaniu protez, w których użytkująca je osoba ma również biegać, jest także fakt, że podczas biegu o ziemię uderza się z dużo większą siłą niż podczas zwykłego chodu. Protezy muszą takie uderzenia bez trudu wytrzymać.

Jak już wspomnieliśmy – w 2003 roku, podczas jednego z meczów rugby Pistorius poważnie uszkodził kolano. Otrzymał leki od Gerry’ego Versfelda, ale musiał korzystać również z rehabilitacji. Jednym z jej ostatnich kroków było bieganie sprintów. W efekcie – nie tylko uporał się z kontuzją, ale też znalazł swoje powołanie i rozpoczął treningi. Na Uniwersytecie w Pretorii zaopiekował się nim szkoleniowiec Ampie Louw.

Efekty ich współpracy widoczne stały się w niebywałym tempie. W styczniu 2004 roku Oscar przystąpił do startu w Bloemfontein. Cudu dokonał w biegu sztafetowym. Rywalizacja 4×100 m wieńczyła międzyszkolne zmagania. Jedynie wygrana gwarantowała reprezentantom Pretoria Boys High School triumf. Na ostatniej zmianie w zespole wystartował właśnie Pistorius, na którego rywale mieli zerkać w dość lekceważący sposób. Prawdopodobnie sądzili, że chłopak został wzięty do zespołu z uprzejmości. Szybko przekonali się o tym, jak bardzo się pomylili.

Po latach, przebieg sztafety, relacjonował nieobecny w miejscu zawodów trener rugby Anthony, który był wtedy z żoną na wakacjach, ale otrzymał telefon od innego z nauczycieli:

„Byliśmy na czwartym miejscu wśród pięciu ekip wychodząc na ostatnią prostą, wtedy Oscar dostał pałeczkę. Nagle mój kolega zawołał: „Jezu Chryste, on leci!”. I, chłopcze, tak było! On przedarł się przez resztę pola i przekroczył metę jako pierwszy. Byliśmy mistrzami! Odłożyłem telefon z niedowierzaniem i powiedziałem mojej żonie: Wiedziałem, że jest szybki, był szybki, ale nie miałem pojęcia jak szybki. To niewiarygodne. To jest bajka. Ktoś musi napisać o tym dzieciaku. To znaczy, że mój kolega miał rację. Chłopiec bez nóg, potrafi latać”.

Gwiazda światowego sportu narodziła się więc na oczach afrykańskich licealistów. Kolejne miesiące życia Pistoriusa, to już ciąg samonapędzających się wydarzeń. Kolejne starty, rekordy, minimum paraolimpijskie, a także zainteresowanie ze strony dziennikarzy.

Szykując się do pierwszego olimpijskiego występu w życiu biegacz skontaktował się również ponownie z van der Wattem, którego prosi o nowe, jeszcze lepsze protezy. Ten ściągnął zawodnika do USA, gdzie Oscar wzbudził zainteresowanie lokalnej prasy. Wieść o nim dotarła więc poza Republikę Południowej Afryki. Zainteresowanie było jednak w pełni uzasadnione – Pistorius wystartował w rozgrywanych w USA zawodach i na 200 metrów miał pokonać tamtejszych paraolimpijczyków. W trakcie swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Pistorius po raz pierwszy spotkał się również z weteranem paraolimpijskich zmagań, czyli Brianem Frasurem, który miał udzielić mu kilku rad. To z nim rywalizować będzie w Atenach, a także to on później podda jego wyniki w pewną wątpliwość.

Pistorus wyruszył więc do Grecji, gdzie rozegrane zostały paraolimpijskie igrzyska w 2004 roku. Startował w dwóch konkurencjach – na dystansach 100 i 200 metrów. Stanął do rywalizacji w klasie T44, co oznaczało, że zmierzył się również z zawodnikami po jednostronnej amputacji nogi. Wśród tych gwiazdami zawodów oraz faworytami do sprinterskich wygranych byli Amerykanie – Marlon Shirley oraz wspominany już Frasure. Pierwszy z nich bronił olimpijskiego złota wywalczonego w Sydney.

W biegu na najkrótszym z dystansów rzeczywiście królowali Amerykanie. Ponownie wygrał Shirley, który nie tylko obronił tytuł, ale również ustanowił nowy rekord świata. Drugi był Frasure, ale z grona pozostałych zawodników, to Pistorius sięgnął po brąz. Ten wyścig był jednak dla Oscara jedynie pewnym dodatkiem do najważniejszego startu. Jego koronnym dystansem był bieg na 200 metrów. W tej konkurencji zadziwił świat. A zachwycać zaczął już w eliminacjach.

Wydawało się bowiem, że Pistorius już na starcie kwalifikacyjnego wyścigu pozbawił się szans na medal. Z bloków wyszedł, gdy rywale pokonali już pierwsze metry. Później dokonał cudu – rozwinął niemożliwą dla przeciwników szybkość i kolejne metry nie tyle przebiegał, co pożerał. Zwyciężył, by po biegu paść na bieżnię.

Uzyskał przepustkę do finału, w którym okazał się zdecydowanie najszybszy. Pokonał amerykańskich gwiazdorów i na metę wpadł w czasie 21,97 sekundy.

Gwiazda Pistoriusa rozbłysła. Bohaterem tłumów stał się człowiek, który w przeszłości miał nienawidzić lekkiej atletyki. Jak wspominał w rozmowie z Robertem Philipem, nim trafił na Uniwersytet w Pretorii, miał tak bardzo nienawidzić biegów przełajowych, że fałszował zwolnienia lekarskie, by nie musieć w nich uczestniczyć. To również temu dziennikarzowi opowiadał o tym, jak wielkim przeżyciem oraz życiową lekcją były dla niego starty w Atenach:
„Zdobycie złotego medalu było tylko częścią tego wszystkiego; to był mój czas w Europie i w wiosce poznałem przyjaciół na całe życie. Spotkanie z innymi sportowcami tylko przypomniało mi, jakie mam szczęście. Widziałem, jak jeden pływak robił motylka z jedną ręką, ale brakowało mu wszystkich innych kończyn. W takich chwilach zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś w stanie narzekać. W Atenach było tak wielu ludzi z prawdziwymi problemami, że to byłoby upokarzające. Po igrzyskach wskoczyliśmy na poduszkowiec i spaliśmy na plaży pod gwiazdami na Mykanos. Magia, czysta magia”.

Magiczny czas, który Oscar przeżył w Grecji, dobiegł końca, a chłopak musiał wrócić do szkoły. Osobą, która w największym stopniu obawiała się o to, jak nagły sukces może wpłynąć na młodego oraz pozbawionego wsparcia matki nastolatka, był dyrektor Pretoria Boys High School – Bill Schroeder. Prasie i dziennikarzom mówił jednak: „Jesteśmy bardzo dumni ze skromnego sposobu, w jaki poradził sobie z sukcesem na paraigrzyskach. Rozpoczął powrót do szkoły w tym tygodniu, a on wpadł w poniedziałek, by pokazać mi swoje medale. W piątek, na apelu, będzie mówić przez pięć minut innym chłopcom o swoich olimpijskich doświadczeniach”.

Być może początkowo dyrektor faktycznie uważał, że Oscar ma duży dystans do swoich wyników i podchodzi do nich w wyważony sposób. Później miał jednak pokłócić się z podopiecznym. Według Johna Carlina kością niezgody między uczniem i dyrektorem stał się samochód, który Pistorius otrzymał od sponsora. Schroederowi zależało na tym, by jego uczeń dalej żył jak normalny nastolatek, a nie stał się lokalnym celebrytą, dlatego też chciał, by ten pozbył się swojego auta. Mimo niechęci Oscar spełnił jego żądanie.

Kolejny raz panowie pokłócili się, gdy Pistorius otrzymał zaproszenie do startu w Finlandii. Miał pobiec z pełnosprawnymi zawodnikami, dlatego występ traktował jako swoją szansę. Dyrektor nie chciał jednak dać podopiecznemu wolnego. Miał nawet stwierdzić, że jeśli wyjdzie, to może już nie wracać. Obok wychowawczych powodów, prawdopodobnie kierował nim również pragmatyzm. 18-latek był szkolnym prefektem i odpowiadał za jedną z grup mieszkających w akademiku. Podobno miał ogromną władzę nad młodszymi kolegami, którzy przyglądali mu się z szacunkiem i posłusznie wykonywali jego polecenia. Ostatecznie – chłopak został w szkole, a dyrektora miał w złości nazywać „pieprzonym panem Schroederem”.

O szkolnych latach Pistoriusa więcej świat usłyszał po tym, gdy dokonał już pamiętnej zbrodni w 2013 roku. Wtedy też okazało się, że Pretoria Boys High School, w której panowały twarde zasady, była też miejscem, w którym miało nie brakować przemocy. Wspominano wręcz, że Oscar miał nadużywać swojej władzy w internacie, a także określano go mianem „brutalnego łobuza”. Plotki o jego zachowaniu miały docierać do nauczycieli, dla tych jednak, nieco agresywniejsze zachowania dorastających chłopców, był pewną normą i nie reagowali na wybryki wychowanków. Prefekci mieli w szkole siać niemalże terror – według informacji dawnych uczniów, które zebrał Carlin – zamiast być wsparciem dla kadry i wzorem dla młodszych kolegów wykorzystywali słabszych i podległych sobie uczniów do pastowania butów, sprzątania sypialni, a także potrafili wymierzać im kary.

To, co działo się w murach akademików Pretoria Boys High School tylko tam było dopuszczalne i tylko tam miało, dla wielu, pozostać. Jak się okazało, do dyrektora Schroedera miały docierać skargi dotyczące „chłopca bez nóg”. Te formułowali rodzice jednego z uczniów, gdy w wakacje zwierzał się, jak wygląda szkolna musztra. W szkole o niemal wojskowych standardach nie było to jednak wielkim problemem, a dyrektor twierdził, że nie znalazł podstaw do ukarania Pistoriusa, który w jego mniemaniu nie brał udziału „w żadnym złym incydencie”. Szkoda, że po latach nie mogliśmy powiedzieć o Oscarze tego samego.

Nim opowiemy jednak o tym, jak Pistorius rozpoczął swój bój o występy z pełnosprawnymi zawodnikami, to wróćmy jeszcze na moment do ateńskich igrzysk. Gdy te dobiegły końca, a Oscar skupił się na szkolnych egzaminach, to pod jego adresem zaczęto formułować zarzuty o używanie zbyt długich i tym samym dających znaczącą przewagę protez. Temat poruszył Felix Gillette na łamach „Slate”. Dziennikarz wskazywał, że wszyscy trzej medaliści w biegach na 100 i 200 metrów mieli używać tego samego modelu protez. W przypadku Amerykanów, którzy byli po jednostronnej amputacji, ich długość była dobierana zgodnie z długością drugiej z nóg. W przypadku Pistoriusa o długości protez decydował protetyk, czyli van der Watt. Według magazynu, który powoływał się na Amerykanina Frasure’a rywal Pistoriusa miał twierdzić, że chłopak od swojego pobytu w USA do czasu paraolimpijskiego startu w nieznany sposób „urósł” o około 2 centymetry, co mogło znacznie wpłynąć na jego krok oraz możliwości. Swoje wątpliwości, a nawet oskarżenia formułował również złoty na 100 metrów Shirley, który dla „Sports Illustrated” mówił: „Jest w stanie manipulować czymś, co jest poza kontrolą innych sportowców. Tylko dlatego, że ma podwójną amputację, miałby mieć inny zestaw zasad?”

We wspominanym już artykule Felixa Gillette’a, którego po publikacji doczekał się sprostowań, padło również bardzo ważne stwierdzenie – dziennikarz wspominał, że już w Atenach niektórym przez głowę przeszła myśl o tym, że Pistorius może stanąć na starcie ze zdrowymi olimpijczykami. Już wtedy zastanawiano się, czy jego niepełnosprawność nie da mu pewnej przewagi. Zapewne nikt z czytających w 2004 roku wspominany tekst, nie miał świadomości, jak głęboka i pełna kontrowersji będzie dyskusja na rzucony mimochodem temat.

Zaczęła się ona już w 2005 roku. Pistorius zdecydował się bowiem na start w mistrzostwach swojego kraju. 16 kwietnia dystans 400 metrów, u boku pełnosprawnych reprezentantów RPA, pokonał w czasie 47,37 sekundy. Zajął szóste miejsce, ale jego wynik był niesamowity. Wystarczy zaznaczyć, że był to rezultat, który nie tyle pozwoliłby na poprawienie rekordu świata w paraolimpijskiej klasie T44, ale na jego zmiażdżenie. Rezultat Pistoriusa dałby złoto na każdej z paraolimpiad rozegranych od 1960 roku.

Sam zainteresowany nie mówił już jednak o paraolimpijskich rekordach, ale o planach na olimpijski występ. Do Pekinu chciał pojechać nie tylko na paraolimpiadę, ale również na igrzyska olimpijskie. Po swoim wyniku na 400 metrów prasie mówił: „Czas kwalifikacji olimpijskich dla reprezentacji RPA będzie wynosił około 45 sekund, więc mam trochę ponad trzy lata, aby znaleźć ponad dwie dodatkowe sekundy”.

Pistorius, którego powszechnie nazywano już „najszybszym człowiekiem bez nóg”, doczekał się również formalnego wyrazu uznania. W 2006 roku, wraz z 27 innymi osobami, Pistorius otrzymał nagrodę z rąk prezydenta RPA. Podczas specjalnej gali, jako najmłodsza z wyróżnionych osób mówił: „To znaczy tak wiele dla mnie i nie mogę uwierzyć, że dostaję nagrodę obok wszystkich innych ludzi tutaj, którzy zrobili tak dużo dla kraju”. Dodawał również, że nadal będzie udzielał się w organizacjach zajmujących się pomocą humanitarną, a jego celem jest bycie wzorem dla mieszkańców RPA.

15 maja 2007 roku artykuł o wymownym tytule ukazał się na łamach „The New York Times”. W tekście, który Jere Longman, zatytułował: „Sprinter po amputacji: niepełnosprawny czy zbyt sprawny?” dziennikarz nie tylko prezentował sylwetkę Pistoriusa, ale również stawiał pytania o jego ewentualny olimpijski występ. W paraolimpijskich zmaganiach zawodnik nie miał sobie równych i to nie jego wygrane, ale wyniki robiły wrażenie. Uzyskiwał rezultaty, które, jak wyliczano, w zmaganiach pełnosprawnych kobiet, pozwoliłby mu walczyć z nimi o medale i wygrywać. Na podium stawał również w zmaganiach z pełnosprawnymi mężczyznami. W mistrzostwach RPA na dystansie 400 metrów finiszował drugi. Choć czas 46,56 sekundy indywidualnie nie zachwycał, to pokazywał, że Oscar może stać się częścią sztafety 4×400 metrów.

Wyniki Pistoriusa powodowały, że świat sportu, a w szczególności Światowa Federacja Lekkoatletyczna musiały zmierzyć się z poważnym problemem – czy protezy, które stosuje biegacz, jedynie wyrównują jego szanse, czy też są formą technologicznego dopingu. Światowe władze słowami m.in. Elio Locatelliego z Włoch skłaniały się raczej ku drugiej z opcji. Dyrektor IAAF ds. rozwoju sprawę komentował w następujący sposób: „Z całym szacunkiem, nie możemy zaakceptować czegoś, co zapewnia korzyści. To wpływa na czystość sportu. Następne będzie kolejne urządzenie, na którym ludzie będą mogli latać z czymś na plecach”.

Światowa federacja miała obawiać się, że długość protez Pistoriusa zapewni mu wyższy niż standardowy wzrost, a przez to znacznie wydłuży jego krok. Biegacz równie szybko doczekał się także wsparcia fachowców, którzy jednak stanęli po jego stronie. Swoje wątpliwości, co do działań i postawy IAAF przedstawiał „The New York Times” m.in. profesor fizykoterapii z USA – Robert Gailey, który pracował z biegaczami po amputacji i badał ich możliwości. Mężczyzna twierdził, że proteza zapewnia o wiele mniejszą sprężystość i zwrot energii od normalnej kończyny, dlatego Pistorius nie uzyskuje przewagi, a wręcz startuje z utrudnieniami.

Uporządkujmy jednak fakty – bo w 2007 roku działo się niezwykle dużo. 26 marca IAAF podjął pierwsze istotne zarządzenie. Federacja ogłosiła, że zakazuje w rywalizacji używania „jakiegokolwiek urządzenia technicznego zawierającego sprężyny, koła lub jakikolwiek inny element, który zapewnia użytkownikowi przewagę nad innym sportowcem, który nie używa takiego urządzenia”. Nowy przepis, choć zdaniem działaczy nie miał być personalnie skierowany wobec Pistoriusa, to właśnie jego plany miał pokrzyżować.

Działacze postępowali jednak dość chaotycznie i po rozważaniach uznali, że mimo nowej zasady, Pistorius nadal może startować. Jego wyścigi miały być jednak rejestrowane, by móc przeprowadzić dokładne analizy. Jednym z biegów, który miał zostać poddany weryfikacji i podczas którego śledzono każdy krok zawodnika za pomocą kamer o wysokiej rozdzielczości, był występ Oscara we Włoszech.

13 lipca 2007 roku biegacz, jako pierwszy w historii zawodnik po podwójnej amputacji, wystartował w meetingu Złotej Ligi w Rzymie. W słabszej z serii uzyskał wynik 46,90 sekundy i do mety dotarł na drugiej pozycji. Dwa dni później był już w Wielkiej Brytanii. Na Wyspach miał zmierzyć się z Jeremym Warinerem – mistrzem olimpijskim w biegu na jedno okrążenie z 2004 roku. W takiej rywalizacji Pistorius oczywiście nie miał szans na wygraną. Jego start, który ostatecznie zakończył się dyskwalifikacją za przekroczenie toru, był raczej swoistym manifestem. Agencji The Associated Press jeszcze przed występem w Rzymie Afrykańczyk mówił: „Zostałem rzucony na głęboką wodę z najlepszymi facetami na świecie. Nigdy nie było sprintera paraolimpijskiego, który wypełniłby lukę między sportem pełnosprawnych i niepełnosprawnych”. Po starcie w Wielkiej Brytanii dodawał również, że jeszcze wiele pracy oraz wysiłku przed nim, jeśli ma rywalizować z pełnosprawnymi sportowcami: „Naprawdę wiele się z tego nauczyłem. Rzeczy takie jak sposób, w jaki trenują i sposób, w jaki konkurują. Mam długą, długą drogę do przebycia zanim dojdę do tego poziomu”.

Mimo że Pistorius nie wykręcał zjawiskowych, w pełnosprawnej rywalizacji, czasów, to nie brakowało mu popularności. Podczas zawodów w Rzymie brylował nie tylko na bieżni, ale również w mediach. Dziennikarzom La Gazzetta dello Sport opowiadał, że jego dziadek był Włochem, który wyemigrował do Afryki. To właśnie po nim miał odziedziczyć zdolność do mówienia rękami, czyli dużej gestykulacji – tak charakterystycznej dla ekspresji mieszkańców tego państwa. Opowiadał, że uwielbia włoskie samochody, a także kibicuje włoskiej drużynie piłkarskiej: „Moim najlepszym przyjacielem jest Włoch, który pracuje w RPA. Jest fanem Lazio i ja też. Wiem, że Włoszki są piękne. Ze sławnych bardzo lubię Monikę Bellucci.”

Pistorius walczył nie tylko na bieżni, ale toczył także medialny bój z IAAF. Działania federacji w negatywny sposób komentował między innymi na łamach BBC. Mówił, że ma poczucie, że organizacja nie współpracuje z nim, ale działa przeciwko niemu. Tłumaczył, że marcowe decyzje, które były dość chaotyczne, krzyżowały jego plany jako zawodnika. Musiał bowiem modyfikować swój trening: „Zakaz, który wprowadzili, sprawił, że wróciłem do zimowego harmonogramu treningów, ale cztery tygodnie temu, kiedy go zniesiono. Musiałem wrócić do letniego harmonogramu, więc mój sezon się zapchał.”

Co ciekawe, walka, którą toczył Pistorius komentowana była również przez innych paraolimpijczyków. Mimo że sam zawodnik twierdził, że rywalizuje w imieniu szerszej społeczności, to nie każdy jej przedstawiciel popierał jego działania. O kontrowersjach związanych z ewentualnym startem Oscara w Pekinie mówiła m.in. Tanni Grey-Thompson. Kobieta, która w paraolimpijskiej rywalizacji sięgnęła po 16 medali, w programie Five Live’s Sportsweek twierdziła: „Gdybym była w jego sytuacji, czy skorzystałabym z okazji? Absolutnie tak. To niesamowita szansa dla niego, aby pokazać światu, co może zrobić. Oscar prawdopodobnie zmieni świat sportu paraolimpijskiego w sposób, którego nie wyobrażaliśmy sobie nawet dwa lub trzy lata temu.” Jednocześnie była gwiazda sportu wyrażała obawy o to, czy olimpijski występ Oscara nie będzie szkodliwy dla zmagań paraolimpijskich. Zauważała, że z tej imprezy zrobi on zawody drugiej kategorii. Dedykowane tym, którzy również są niepełnosprawni, ale nie są tak dobrzy jak Pistorius.

W innej z rozmów, którą z zawodniczką przeprowadził Mike Rowbottom ta porównała Oscara Pistoriusa do samego Michaela Johnsona. Ostro komentowała wtedy również niezdecydowanie IAAF-u. Twierdziła nawet, że działacze nigdy nie powinni dać Oscarowi szansy na to, by startował z pełnosprawnymi zawodnikami: „Dali mu szansę na wydostanie się z getta, ale zamierzają go ponownie do niego wrzucić”.

Efektem medialnej przepychanki, w której Pistorius uparcie twierdził, że protezy nie dają mu dodatkowej przewagi, a jego wyniki są jedynie efektem wrodzonego talentu i ciężkiej pracy, było zaproszenie biegacza na specjalne testy do Niemiec. Na Uniwersytecie Sportu w Kolonii przeprowadził je profesor Gert-Peter Bruggemann. Po dwóch dniach eksperymentów ekspert z Instytutu Biomechaniki wydał jednoznaczną opinię, która mogła przekreślić wszystkie plany Pistoriusa. W raporcie sporządzonym dla IAAF twierdził, że protezy dają zawodnikowi wyraźną przewagę nad zdrowymi sportowcami. Podczas badania, jak czytaliśmy na stronie federacji, stwierdzono m.in. że „Pistorius był w stanie biegać z protezami z taką samą prędkością jak sprawni sprinterzy przy około 25% mniejszym wydatku energetycznym. Po osiągnięciu danej prędkości, bieganie z protezami, wymaga mniej dodatkowej energii niż bieganie z naturalnymi kończynami”. Porównywano również potencjał fizjologiczny Pistoriusa oraz pełnosprawnych zawodników, a także analizowano sposób utraty przez nich energii. W przypadku tej drugiej kwestii ustalono: „że przewaga mechaniczna ostrza w stosunku do zdrowego stawu skokowego sprawnego sportowca wynosi ponad 30%”.

Swoje ustalenia profesor przedstawiał także w „Die Welt”. W rozmowie z dziennikarzami twierdził, że jego badania wykazały „znaczną przewagę Pistoriusa nad sportowcami bez protez kończyn, którzy byli przez nas testowani. To było więcej niż kilka punktów procentowych. Nie spodziewałem się, że będzie to tak wyraźne”.

Na koniec roku, jeszcze przed tym, gdy ostateczne decyzje w sprawie przyszłości zawodnika zapadły, to doczekał się on kolejnego wyrazu uznania. Stacja BBC przyznała mu tytuł sportowej osobowości 2007 roku za odwagę i osiągnięcia w walce z przeciwnościami losu.

To właśnie wspomniany już raport, który sporządził profesor Bruggemann stał się podstawą dla decyzji ogłoszonej przez IAAF w dniu 4 stycznia 2008 roku. Światowe władze ogłosiły, że protezy Pistoriusa nie mogą być używane podczas zawodów prowadzonych pod egidą tej federacji. Niemalże od razu, po ogłoszeniu decyzji, oczywistym było, że Pistorius uzna ją za krzywdzącą i podejmie kroki, by odzyskać szansę na olimpijski występ. W mediach swoją walkę Oscar przedstawiał jako rywalizację nie tylko w swoim imieniu, ale rodziny paraolimpijskiej. Na łamach BBC oraz The Guardian mówił: „Czuję, że moim obowiązkiem w imieniu swoim i wszystkich innych niepełnosprawnych sportowców jest stać twardo i nie dopuścić, aby jedna organizacja hamowała naszą zdolność do współzawodnictwa za pomocą narzędzi, bez których po prostu nie możemy chodzić, nie mówiąc już o bieganiu. Nie poddam się. Ta sprawa jest ważna nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich osób niepełnosprawnych, które proszą o szansę uczciwej rywalizacji na boisku sportowym z pełnosprawnymi sportowcami.” Dodawał także, że wyrok, który zapadł, jego zdaniem jest zarówno nienaukowy, jak i niesprawiedliwy oraz nieelastyczny.

Do sprawy odnosił się również wspierający biegacza – Peet van Zyl. Agent zawodnika tłumaczył, że od chwili, gdy IAAF wydał swoją decyzję, to ciężar udowodnienia, że protezy nie dają dodatkowej przewagi spadł na Pistoriusa. Van Zyl zapowiadał, że wraz z zawodnikiem będzie kontynuował współpracę zarówno z prawnikami, jak i fachowcami z USA oraz Francji.

W efekcie Pistorius skierował sprawę do CAS, czyli Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu. To ten organ miał podjąć ostateczną decyzję o jego przyszłości. Równocześnie z wytoczeniem formalnej sprawy przeciwko decyzji IAAF, Pistorius brylował w mediach. Z ich pomocą chciała zapewne przekonać wszystkich zainteresowanych, że został skrzywdzony. Stawiał więc trudne pytania, na które federacja nie potrafiła odpowiedzieć. Pytał: „Jeśli protezy dają przewagę, to dlaczego inni paraolimpijscy sportowcy nie osiągają czasów, które ja osiągam?”

Sprawa przed Trybunałem Arbitrażowym trwała dwa dni. Wyrok ogłoszono 18 maja 2008 roku, dokładnie na 82 dni przed zapaleniem olimpijskiego znicza w Pekinie. CAS stanął po stronie zawodnika. Uznano, że nie ma wystarczających dowodów na to, że protezy dają Pistoriusowi niedozwoloną przewagę. W oparciu o ekspertyzy przeprowadzone przez amerykańskich fachowców stronie zawodnika udało się wykazać, że raport sporządzony przez doktora Bruggemann nie uwzględnił wszystkich okoliczności. W wątpliwość poddano również sposób, w jaki w Kolonii przeprowadzono testy. Okazało się, że podczas tych profesor sprawdzał jedynie biomechanikę Pistoriusa na pełnej prędkości i przy pokonywaniu prostych odcinków, co nie pozwoliło odwzorować rzeczywistego startu na dystansie 400 metrów. Dodatkowo pominięto istotne elementy, takie jak problemy, które Pistorius może mieć na starcie oraz w fazie nabierania prędkości. W efekcie – Amerykańscy fachowcy argumentowali, że nie ma żadnych dowodów wskazujących, by ich klient miał jakąkolwiek przewagę netto nad pełnosprawnymi zawodnikami.

Wyrok CAS oznaczał, że niekorzystna dla Oscara decyzja IAAF w trybie natychmiastowym przestała istnieć. Afrykańczyk mógł wrócić do rywalizacji oraz fetować swoje zwycięstwo. Tuż po ogłoszeniu wyroku stwierdził, że dzień, w którym ten zapadł, jest jednym z najlepszych w jego życiu. Śledzącym jego zmagania z działaczami dziennikarzom mówił: „Mamy szansę gonić moje marzenie o udziale w igrzyskach – jeśli nie w 2008 roku, to w 2012 roku. To bardzo ważny dzień w sporcie – jestem bardzo zadowolony z wyniku. Ostatnie kilka dni było bardzo stresujących. Mam nadzieję, że wyrok uciszy szalone teorie krążące o mojej nieuczciwej przewadze.”

Co istotne – mimo, iż Pistorius ponownie podkreślał rangę dotyczących go wydarzeń jako przełomowych dla całego sportowego świata, to decyzja CAS dotyczyła tylko jego. Sytuację Afrykańczyka potraktowano indywidualnie i wyrok nie mógł mieć wpływu na innych sportowców. Ba… Nie gwarantował nawet dożywotniego prawa startów dla Oscara z pełnosprawnymi zawodnikami. Zaznaczano, że IAAF może ponownie wrócić do tematu, jeśli Pistorius zmieni lub ulepszy swoje protezy.

Decyzja była jednak przełomowa i oznaczała, że od tego dnia Pistorius zamiast z prawnikami, ekspertami i działaczami zaczął ścigać się z czasem i swoim wynikami. Minimum uprawniające do indywidualnego olimpijskiego startu na dystansie 400 metrów w 2008 roku wynosiło 45,55 sekundy. Ówczesny rekord życiowy Pistoriusa był o ponad sekundę słabszy. Zawodnik mógł jednak marzyć również o występie w narodowej sztafecie. Przypomnijmy, że rok wcześniej na krajowym czempionacie wywalczył srebro.

Bój o nowy rekord życiowy i minimum olimpijskie Pistorius toczył w Europie. Na początku lipca pojawił się w Mediolanie, a następnie ścigał się w Rzymie oraz Lucernie. Pierwszy start zawodnika był nieudany, a wręcz fatalny. Oscar wywalczył ledwie 11 miejsce i odnotował wynik 47,78 sekundy. Swój występ komentował w BBC: „Jestem zawiedziony moim czasem. Miałem tylko półtora miesiąca treningów, ale nie spodziewałem się, że będzie tak źle. Muszę być realistą. Gonię za czymś, co może być nieosiągalne. To zaczyna wyglądać na niemożliwe”. Jednocześnie zawodnik zapowiadał, że jeśli nie uda mu się wywalczyć olimpijskiego minimum, to powalczy o start w 2012 roku w Londynie. Podczas specjalnego czatu z czytelnikami Corriere della Sera odniósł się również do plotek, według których IAAF miał rozważać przyznanie mu dzikiej karty. Ta pozwoliłaby mu pojechać do Pekinu nawet bez spełnienia wymagań czasowych. Biegacz dość jednoznacznie stwierdzał, że nie przyjąłby takiej propozycji. Uważał, że jeśli poleci na igrzyska, to zrobi to dzięki odpowiednim wynikom. O te zawalczył jeszcze dwukrotnie.

W Rzymie oraz Lucernie toczył walkę zarówno o kwalifikację, jak i o miejsce w sztafecie. Włodarze rodzimej federacji lekkoatletycznej ewidentnie chcieli dopomóc swojemu zawodnikowi –przesunęli bowiem termin ogłoszenie olimpijskiego składu na dzień 17 lipca. Pistorius biegł więc dalej oraz zapowiadał, że jeśli znajdzie się w składzie reprezentacji, to nie chce być jedynie rezerwowym, ale chce wejść do pierwszej czwórki.

11 lipca Oscar wystąpił w Rzymie. Co prawda poprawił swój wynik z Mediolanu, ale do mety dotarł w czasie 46,62 sekundy. Ostatnią próbę walki o Pekin podjął pięć dni później. 16 lipca, a więc na dzień przed ogłoszeniem składu Republiki Południowej Afryki na igrzyska, wystąpił w Szwajcarii. Meeting w Lucernie również nie przyniósł mu jednak upragnionego wyniku. Uzyskał czas 46,25 sekundy – wystąpił najlepiej w karierze, ale to okazało się niewystarczające.

W tle sportowej rywalizacji Pistorius po raz kolejny wkroczył na wojenną ścieżkę z IAAF. Tym razem kością niezgody stał się jego ewentualny występ w sztafecie. Światowa federacja wskazywała, że występ zawodnika, który korzysta z protez, mógłby być niebezpieczny. Jej stanowisko prezentował sekretarz generalny organizacji – Pierre Weiss, który mówił: „To decyzja, która spoczywa na urzędnikach federacji i Komitetu Olimpijskiego RPA. Ale wolelibyśmy, aby nie wybierali go ze względu na kwestie bezpieczeństwa”.

Działacze argumentowali, że sztafeta jest jedną z nielicznych konkurencji, w której dochodzi do fizycznego kontaktu między zawodnikami, którzy nie tylko stają biodro w biodro, ale również przepychają się i zbiegają do wewnętrznej. Pytali również, co stałoby się, gdyby Oscar upadł podczas biegu.

Dodatkowo, oliwy do ognia, dolał rzecznik IAAF. Nick Davies ponownie powrócił do tematu protez Pistoriusa. Mimo iż wyrok CAS był jednoznaczny, to mężczyzna argumentował, że federacja nie ma fizycznej możliwości testowania sprzętu Pistoriusa przed każdym wyścigiem, a to powoduje, że nie mają pewności, czy używa identycznych protez. Davies podkreślał również, że jeśli Pistorius nagle zacznie biegać poniżej 45 sekund, to IAAF będzie musiało ponownie zainteresować się sytuacją i interweniować. Nie wierzył, że taka poprawa jest możliwa.

Medialna aktywność przedstawicieli IAAF wywołała oczywiście reakcję zawodnika i jego sztabu. Peet van Zyl – menadżer Oscara – podkreślał, że jeśli jego podopieczny trafi do sztafety RPA, to pobiegnie na pierwszej zmianie. Do akcji wkroczyli również prawnicy zawodnika, którzy zażądali od IAAF wycofania oświadczenia, w którym organizacja sugerowała, by Pistorius nie został powołany do sztafety. Na ręce jej władz – w środę rano, na kilka godzin przed startem ostatniej szansy, który Oscar podjął w Szwajcarii, przesłali specjalne pismo. Mogliśmy w nim przeczytać:

„Uważamy, że IAAF jest zobowiązana do natychmiastowego poinformowania południowoafrykańskiej federacji i komitetu olimpijskiego, że nie ma zastrzeżeń do startu pana Pistoriusa w sztafecie 4×400 metrów na Olimpiadzie w Pekinie. Jeśli IAAF tego nie zrobi, pan Pistorius zastrzega sobie wszystkie prawa i środki zaradcze, jakie ma wobec IAAF, która jest zobowiązana do pełnego podporządkowania się decyzji CAS i regulaminom zawodów”.

Jak już wspomnieliśmy – w Szwajcarii Oscar pobiegł najszybciej w dotychczasowej karierze. Jego wynik nie wystarczył jednak do tego, by zostać powołanym do sztafety 4×400 m. 17 lipca południowoafrykańscy trenerzy ogłosili nazwiska wybranych zawodników. Wśród tych nie znalazł się Pistorius, który jednak nie miał żalu wobec szkoleniowców. Jego menadżer w rozmowie z The New York Times mówił: „Oscar to typ faceta, który nie chce jednego zestawu zasad dla siebie i innego zestawu zasad dla pozostałych. Wiedział, że będzie ciężko i dawał z siebie wszystko. Nie można oczekiwać więcej od faceta, który miał około 9 do 10 tygodni na treningi.”.

IAAF mogło więc odetchnąć z ulgą. Pistorius marzenia o olimpijskim występie musiał odłożyć na kolejne cztery lata. Zamiast tego szykował się do paraolimpijskiego startu w Pekinie.

Do Chin wyruszył z ambitnym planem zdobycia trzech złotych medali. Planował zgarnąć złota na 100, 200 oraz 400 metrów. Zmagania miał zacząć od największego wyzwania, czyli najkrótszego z dystansów. W eliminacjach Pistorius okazał się zdecydowanie najszybszy. W finale było mu jednak zdecydowanie trudniej. Tak samo jak przed czterema laty największymi rywalami Afrykańczyka byli reprezentanci USA. U boku weterana – Briana Frasure (tego samego, który cztery lata wcześniej kwestionował długość protez Pistoriusa) pojawił się Jerome Singleton. Noszący miano „Profesora Speeda” biegacz rzucił Oscarowi wielkie wyzwanie. Rywalizacja miała niemalże dramatyczny przebieg.

Od startu prowadził Amerykanin, który tuż przed metą zaczął triumfalnie uderzać się w pierś. W tym samym momencie, gdy przed oczami miał już swój wielki triumf, to Pistorius go minął. Na mecie obu zawodników dzieliły milimetry. „Myślałem, że wygrałem” – mówił tuż po biegu dziennikarzom Singleton. Wygrał jednak Pistorius, który zrealizował pierwszy, ale i najtrudniejszy punkt na swojej medalowej liście.

Cztery dni później Pistorius przystąpił do obrony złota wywalczonego cztery lata wcześniej. W biegu na 200 metrów po raz kolejny nie miał sobie równych. Wygrał z czasem 21,67 sekundy, a drugiego na mecie Amerykanina Bizzella wyprzedził o niemal sekundę. Po wielkim triumfie na gorąco mówił: „Ten wyścig zdecydowanie przejdzie do historii jako jeden z najlepszych w moim życiu. Nigdy nie biegałem przed tak dużym tłumem i ten tłum, zawodnicy, to było niesamowite, nie mogłem liczyć na nic lepszego”.

16 września Pistorius miał jedynie postawić kropkę nad i. W biegu na dystansie 400 metrów nie miał poważnego rywala. Do mety ostatniej paraolimpijskiej konkurencji w swoim kalendarzu dotarł z wynikiem 47,49 sekundy. Ponownie drugi był Amerykanin Bizzell, który tym razem stracił do Pistoriusa niemal 3,5 sekundy.

21-letni gwiazdor zdobycie trzeciego złotego medalu określił mianem „jednego z najdumniejszych momentów w swoim życiu”. Wszystko, co zrobił w Pekinie, podsumowywał krótko: „Na 100 nie pobiłem rekordu, na 200 pobiłem rekord paraolimpijski, a dziś na 400 pobiłem rekord świata, więc czuję się naprawdę podekscytowany. Myślę, że zrobiłem ogromny postęp”. Wskazywał również, że już czeka na kolejny sezon, ale jego długookresowym celem pozostają igrzyska w Londynie.

Kolejne sezony, to dalsza dominacja Pistoriusa w paraolimpijskich zmaganiach oraz dalsze próby poprawienia wyniku w rywalizacji z pełnosprawnymi sportowcami. Nim jednak opowiemy o kolejnych sportowych osiągnięciach zawodnika, to wróćmy na moment do 2007 roku i opowieści, którą zaprezentował czytelnikom magazynu „Wired” dziennikarz John McHugh. Reporter nie tylko przedstawił historię życia Pistoriusa, ale również specjalnie poleciał do Afryki, by spędzić u boku biegacza tydzień.

Podczas pobytu w RPA reporter na własnej skórze przekonał się, jak sprawny jest paraolimpijczyk. Tak opisał ich pierwsze spotkanie oraz podróż do mieszkania sportowca:

„Kiedy słyszę, że ma mnie odebrać na lotnisku, myślę, że ktoś go tam zawiezie na spotkanie ze mną, a może będzie prowadził samochód zmodyfikowany z ręcznymi kontrolkami do przyspieszania i hamowania. Jestem w błędzie.

Gdy wychodzę z odprawy celnej, on z krzykiem wyławia mnie z migającego tłumu, chwyta moją walizkę i na parze „ulicznych” protez wbiega po schodach przede mną. Ukradkiem spoglądam na jego workowate dżinsy w poszukiwaniu jakiegoś znaku, że nie ma biologicznych nóg. Może wygląda trochę jak koślawy.

Jego samochód jest zmodyfikowany, ale nie w sposób, jaki sobie wyobrażałem. To mały, czarny zaprzęg rodem z Szybkich i Wściekłych – nisko zawieszony, pięciobiegowy, manualny SEAT Ibiza hatchback z około 4-calowym prześwitem. Na drzwiach widnieje napis „Oscar Pistorius”, wykonany białymi literami o wysokości 6 cali, nad nazwą jego sponsora, Hatfield Motors.”

Z artykułu dowiadujemy się również, że Pistorius nie parkuje na miejscach dla osób niepełnosprawnych, używa komórki podczas jazdy. Do tego prowadzi bardzo barwne życie towarzyskie i nie ma w zwyczaju stronić od rozrywek. Również tych dość niebezpiecznych. W 2006 roku miał np. spędzić tydzień jeżdżąc z przyjaciółmi na quadach – co spotkało się z oburzeniem ze strony jego ówczesnej managerki.

Również trener Pistoriusa – Louw – twierdził w rozmowach z dziennikarzem, że tym, co może przeszkodzić jego podopiecznemu w uzyskaniu wymarzonych wyników, jest zbyt duże zaangażowanie w inne aktywności. Mimo rekordowych rezultatów uzyskiwanych przez zawodnika, jego szkoleniowiec opowiadał o tym, że nadal jest mu trudno nakłonić go, by ten każdego dnia przychodził i wykonywał wszystkie treningi. Szkoleniowiec wyjaśniał również, gdzie tkwią brakujące elementy układanki, która mogłyby pozwolić Pistoriusowi na uzyskanie jeszcze lepszych czasów. Mówił: „Spójrz na górne części ciała najlepszych sprinterów i spójrz na Oscara. Nie dorównujemy jeszcze Asafie Powellowi”.

W 2008 roku ukazało się również pierwsze wydanie biografii Pistoriusa, którą ten napisał wraz z Giannim Merlo. Książka zatytułowana została „Dream Runner: In corsa per un sogno” i początkowo ukazała się na włoskim rynku. To również w tym samym roku i także we Włoszech ukazała się płyta Olympics Dream. Krążek składał się z remiksów utworów, które Pistorius uznał za inspirujące dla siebie, a także został uzupełniony dwoma piosenkami skomponowanymi specjalnie dla niego. Część dochodów z płyty miała zostać przeznaczona na cele charytatywne.

Przystojny i waleczny zawodnik budził również pozasportowe zainteresowanie. Nie brakowało mu fanów, którzy w 2010 roku mogli zobaczyć go na szklanym ekranie i to w programie rozrywkowym. Pistorius pojawił się w jednym z odcinków show L’Isola dei Famosi – czyli włoskiej wersji programu Celebrity Survivor. Jest to format, w którym grupa wybrańców, byłych celebrytów, trafia na bezludną wyspę, na której musi przetrwać – np. samodzielnie zdobywać żywność oraz wykonywać różne zadania.

Pistorius w programie pojawił się jako gość specjalny – odwiedził jego uczestników oraz wykonał sportowy test, który składał się z pływania, biegania oraz wspinaczki. Występ paraolimpijczyka w programie komentował Gianluca Nicoletti – włoski pisarz oraz dziennikarz: „Produkcja może powiedzieć, że został zaproszony do telewizji, aby podkreślić różnorodność, ale jasne jest, że został wezwany, aby zwrócić na siebie uwagę, aby żelaznonogi potwór przeszedł ekstremalne testy. Pistorius nie jest jednak upośledzony, jest proroctwem tego, co dopiero nadejdzie dzięki technologii. Nie jest pozostałością sławy z przeszłości, jak inni uczestnicy reality show: jest człowiekiem przyszłości. Dobrze zrobił, że pojechał, na pewno dostaje za to pieniądze. Podczas gdy ci na wyspie zachowują się jak prymitywy, aby przetrwać w telewizji, Oscar Pistorius tego nie robi. Nie jest tylko sławnym niepełnosprawnym, nie jest nawet niepełnosprawny: jest osobą, która wykracza poza to, co naturalne, futurystyczne i przyszłościowe”.

Opisywany w tak barwny i niezwykły sposób sportowiec kontynuował swoje popisy również na bieżni. Do ciekawego zdarzenia doszło 26 stycznia 2011 roku. Podczas rozgrywanych w nowozelandzkim Christchurch paramistrzostw świata w lekkoatletyce Pistorius poniósł pierwszą od lat znaczącą porażkę! Trzykrotny mistrz paraolimpijski z Pekinu wystartował w aż czterech konkurencjach. Na 200 i 400 metrów był niepokonany. Również w biegu sztafetowym 4×100 metrów reprezentacja RPA sięgnęła po złote medale.

Do wielkiego starcia doszło w wyścigu na 100 metrów. Ponownie rywalem Pistoriusa był Amerykanin Jerome Singleton. Zawodnik, którego Oscar trzy lata wcześniej w Pekinie pokonał na finiszu biegu tym, razem przewidział taki scenariusz. Znów z bloków wyszedł lepiej, znów prowadził i znów Pistorius zaczął go doganiać. Tym razem jednak Singelton maksymalnie wyciągnął się w kierunku linii mety i mimo identycznego czasu wydarł upragnione złoto. O tym, jak wiele kosztował go ten pojedynek, mogły świadczyć słowa zawodnika, który żartował, że „wiele z niego nie opuści Nowej Zelandii”, czym nawiązywał do skóry straconej podczas nurkowania. Dodawał jednak, że wygrana była warta takiego poświecenia. Dla Pistoriusa była to natomiast pierwsza poważna parasportowa porażka od chwili, gdy w Atenach w 2004 roku na dystansie 100 metrów wywalczył brąz.

Przełomowy dla jego kariery wynik przyniósł natomiast Oscarowi meeting rozegrany we włoskim Lignano Sabbiadoro w dniu 19 lipca. Zawodnik, który już we wcześniejszych występach zaczął łamać granicę 46 sekund na dystansie 400 metrów, wykręcił fantastyczną życiówkę. Do mety jednego okrążenia dotarł w czasie 45,07 sekundy. Nie tylko wygrał zawody, ale jego wynik w tamtym momencie był 15 czasem sezonu. Rezultat był również wypełnieniem minimum kwalifikacyjnego zarówno do startu w mistrzostwach świata w Daegu, jak i igrzyskach olimpijskich w Londynie.

Pistorius złamał więc kolejną granicę – swoim siłami wywalczył sobie prawo do udziału w dwóch imprezach z pełnosprawnymi zawodnikami. Został oczywiście również powołany do sztafety 4×400 metrów na nadchodzące mistrzostwa świata. Te w Korei Południowej rozpoczęły się 27 sierpnia. Po raz pierwszy na zawodach tej rangi pojawił się sportowiec po podwójnej amputacji kończyn. Pistorius pisał historię, a media skupiały się nie tylko na lekkoatletycznych wynikach, ale również jego osobie, która nadal wzbudzała duże kontrowersje.

Jeszcze przed starem imprezy głos zabrał znany naukowiec zajmujący się sportem – dr Ross Trucker, który występ Pistoriusa na mistrzostwach świata nazwał farsą. Uważał, że biegacz stosujący protezy nie powinien być dopuszczony do rywalizacji. Oscar zarzuty, które formułowano pod jego adresem odpierał w telefonicznym wywiadzie dla agencji Reuters: „Nie lubię być nazywany, w istocie, oszustem, ponieważ wiem, jak ciężko pracuję. Gdyby moje protezy nóg dawały mi taką przewagę, to każdy paraolimpijczyk biegałby takie same czasy jak ja. Wiem, że nigdy nie byłbym w tym sporcie, gdybym miał najmniejsze wątpliwości w moim umyśle, że mam przewagę. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi wie, jakie są fakty i nie mogę się przejmować tym jednym procentem, który ich nie zna.”

Dodawał także, że wyjazd na nadchodzące mistrzostwa globu wiąże się dla niego zarówno z ekscytacją, jak i z lekkim stresem. Pragnął jednak wykorzystać ten niezwykły czas, który nadchodził i czerpać doświadczenia przed planowanym na 2012 rok olimpijskim występem.

Swoje starty w Korei Południowej Oscar rozpoczął od eliminacji biegu na dystansie 400 metrów. Ustawiony na skrajnym ósmym torze rywalizował z takimi zawodnikami jak Bahamczyk Chris Brown lub reprezentujący Wielką Brytanię Martyn Rooney. Wyścig zakończył się dla Oscara sukcesem i realizacją najważniejsze indywidualnego celu, czyli awansem do biegu półfinałowego. Do mety dotarł jako trzeci i mógł obserwować wiwatującą publiczność. Ta nie szczędziła nietypowemu zawodnikowi dowodów uznania oraz sympatii.

W rozegranym następnego dnia biegu półfinałowym Pistorius nie miał już większych szans. Do mety dotarł jako ostatni w swojej gonitwie i uzyskał wynik 46,19 sekundy. Po starcie nie wyrażał jednak rozczarowania, ale zaznaczał, że jest zadowolony z tego, co udało mu się osiągnąć. W rozmowie z BBC Radio 5 mówił: „Moim największym celem tutaj było spróbować awansować do półfinału, co udało mi się zrobić. Dojście do finału nie byłoby niemożliwe, ale wymagałoby to cudu. Myślę, że jestem wielkim realistą w tym sensie, że wiedziałem, że faceci w moim wyścigu byli szybsi ode mnie. To była wspaniała okazja. Wrócę na sztafetę”.

Zespół Republiki Południowej Afryki, którego Pistorius był częścią, realnie mógł mierzyć w walkę o medal mistrzostw świata w biegu sztafetowym. W eliminacjach team wystąpił w zestawieniu: Oscar Pistorius, Ofentse Mogawane, Willem de Beer oraz Shane Victor. Już przed tym wyścigiem zawodnicy zostali poinformowani, że ten, z nich, który uzyska najgorszy czas zostanie w finale zastąpiony przez Louis Jacobus van Zyl – znakomitego płotkarza, który w Daegu sięgnął po brązowy medal w wyścigu na 400 metrów przez płotki i który od 6 lat nieustannie zamykał sztafetę RPA.

Już w biegu eliminacyjnym południowoafrykańska sztafeta ustanowiła nowy rekord kraju. Panowie uzyskali wynik 2:59.21 i słabsi okazali się jedynie od Amerykanów oraz Jamajczyków. Pistorius, zgodnie z ustaleniami swojej federacji, która miała brać pod uwagę również kwestie bezpieczeństwa, wystąpił na pierwszej zmianie. Według informacji, które później przekazywali jego szkoleniowcy, pobiegł w czasie powyżej 46 sekund i był najsłabszym z reprezentantów swojego kraju.

W efekcie to właśnie Oscara zabrakło w finałowym składzie południowoafrykańskiej sztafety. Nie obyło się jednak bez kontrowersji i medialnych emocji. Jeszcze w dniu decydującego wyścigu Pistorius do sprawy odniósł się na swoim Twitterze, gdzie informował, że nie został wybrany do składu. Pisał: „Nie zostałem uwzględniony w finale. Ładnie wypatroszony”. Później, gdy jego koledzy sięgnęli po srebrne medale i ulegli jedynie Amerykanom, dodawał: „Brawo dla zespołu. Naprawdę trudno było patrzeć, wiedząc, że zasłużyłem na bycie jego częścią”.

Posty Pistoriusa spowodowały, że do tablicy wywołany poczuł się menedżer drużyny – Magda Botha, który wyjaśniał, że do finałowego składu zostali wybrali po prostu czterej najlepsi zawodnicy. O odrzuceniu Oscara miał przesądzić czas, który ten uzyskał w biegu eliminacyjnym. To na jego podstawie zrezygnowano z biegacza, a wybrano van Zyla. Także płotkarz, który pobiegł na ostatniej zmianie biegu finałowego, komentował sytuację: „Mieliśmy umowę przed pierwszą rundą, że najwolniejszy facet w eliminacjach, według czasów, nie będzie biegł w finale, a ja zajmę jego miejsce. Przez ostatnie sześć lat zawsze biegłem ostatnią zmianę. Niestety międzyczas Oscara wynosił 46.2 i to on był tym pechowcem, który musiał odpaść. On również dostanie medal i myślę, że będzie bardzo, bardzo szczęśliwy. Może pobiec tylko pierwszą zmianę w sztafecie, a nie jest najszybszym zawodnikiem. To była decyzja kierownictwa i wszyscy w drużynie byli zadowoleni”.

Inaczej na wydarzenia patrzył trener Pistoriusa. Louw, który był obecny na spotkaniu, podczas którego ogłoszono finałowy skład drużyny, twierdził, że nie rozumie decyzji szkoleniowców i według niego jest ona bardzo dziwna. Po stronie zawodnika stawały również niektóre media. The Guardian przypominał swoim czytelnikom, że pierwsza zmiana sztafety zawsze jest wolniejsza od innych, a dodatkowo Pistorius, z uwagi na protezy, rusza nieco wolniej z bloków. Dodawano, że jeśli pobiegłby na innej zmianie, to jego czas powinien być na tyle dobry, że znalazłby się w finałowym składzie sztafety. Podkreślano nawet, co jest oczywiście nieporównywalne i mogło uderzać w innych zawodników, że czas z eliminacji dałby w finale ekipie RPA złote medale mistrzostw świata.

Już po zakończeniu zmagań Pistorius nadal brylował w mediach. W rozmowie z CNN opowiadał o doświadczeniu, które zyskał w Korei Południowej i był przekonany, że pozwoli mu ono udanie zakwalifikować się i zaprezentować w Londynie. Zapowiadał równocześnie, że w Wielkiej Brytanii wystartuje i zmaganiach pełnosprawnych biegaczy, jak i z podczas paraolimpiady. Twierdził, że jego występy są również walką o prawa osób z niepełnosprawnościami i parasportowców.

W 2011 roku ostatnim sezonowym występem Pistoriusa był udział w Memoriale Kamili Skolimowskiej. Słynny zawodnik zawitał do Polski, by w biegu na 400 metrów uzyskać czas 46,65 sekundy. Bardziej niż jego wynik, to jego osoba przyciągała zainteresowanie. Sam biegacz miał być zaskoczony tym, jak ciepło został przyjęty w Warszawie:

„Sposób, w jaki zostałem tu przyjęty, to dla mnie wielka i miła niespodzianka. Nie spodziewałem się takiego zainteresowania i serdeczności. To świetne zakończenie sezonu. Polacy okazali się bardzo gościnnym i przyjaznym narodem”.

W pozytywny sposób na temat kolegi po fachu wypowiadał się dla TVP Sport Marcin Lewandowski. Ekspert od średnich dystansów bronił prawa Pistoriusa do startów z osobami pełnosprawnymi. „Oscar na pewno wkłada w bieg wielki wysiłek – tak samo, jak my. Trzeba podziwiać go za to co robi, bo na pewno nie ma łatwo. Mnie to nie przeszkadza, bo Pistorius nie startuje w mojej konkurencji. Być może byłoby inaczej, gdyby jednak biegał ze mną” – mówił reprezentant Polski.

Nadszedł wreszcie sezon, w którym Pistorius miał pojawić się na igrzyskach olimpijskich. Jak okazało się kilkanaście miesięcy później ostatni, w którym jego wyniki znajdziemy w bazie World Athletics. Nim jednak Oscar zaczął przekraczać kolejne sportowe granice, to wystąpił w programie „Taniec z Gwiazdami”. We włoskiej edycji show pojawił się jako gość specjalny i wraz z Annalisą Longo zaprezentował tango. Jego występ okazał się tak dobry, że jury programu oceniło go na maksymalną liczbę punktów.

Sportowe tańce Afrykańczyk rozpoczął natomiast od zbliżenia się do swojej życiówki – już w marcu w RPA biegał 45,20 sekundy. Jego kolejne starty nie były już tak zachwycające, ale forma nadeszła w dobrym momencie.

W czerwcu Pistorius wystartował w Mistrzostwach Afryki w Lekkoatletyce. W swojej koronnej konkurencji pokazał się ze świetnej strony. Bez problemu awansował do wyścigu finałowego, by w tym wywalczyć srebro. Do mety dotarł z czasem 45,52 sekundy i musiał uznać wyższość jedynie Isaaca Makwali. Co ważne – Pistorius w walce o drugie miejsce pokonał swojego reprezentacyjnego kolegę – Willema de Beera. Robił więc wszystko, by tym razem nie tylko zakwalifikować się do olimpijskiej reprezentacji, ale również spełnić swoje marzenie o byciu częścią finałowego składu sztafety 4×400 metrów.

Oficjalna, ale i spodziewana decyzja została ogłoszona 4 lipca. Pistorius został powołany do olimpijskiej reprezentacji RPA zarówno w indywidualnej rywalizacji na 400 metrów, jak i zmaganiach sztafetowych. Podekscytowany 25-latek mediom mówił: „Jest to prawdziwy zaszczyt i jestem bardzo zadowolony, że lata ciężkiej pracy, determinacji i poświęcenia złożyły się w całość. Jestem również ogromnie podekscytowany, że następnie będę konkurował w obronie moich trzech tytułów paraolimpijskich. Wierzę, że zobaczymy kilka niesamowitych czasów i bardzo czekam na niesamowitą olimpiadę i paraolimpiadę w Londynie”.

„Nie wiem, czy mam płakać, czy się cieszyć” – mówił dla BBC Oscar Pistorius już 4 sierpnia. Trudno było mu się dziwić. Kotłowanina emocji w głowie zawodnika musiała być niezwykła. Przed momentem dobiegł do mety olimpijskiego biegu eliminacyjnego na 400 metrów na drugiej pozycji. Awansował do półfinału wykręcając czas 45,44 sekundy. Nie tylko uzyskał dobry wynik, ale oficjalnie został pierwszym człowiekiem po podwójnej amputacji, który wystartował w zmaganiach lekkoatletycznych na igrzyskach olimpijskich. Historię napisał na oczach wiwatującego tłumu, w którym była m.in. jego babcia.

Podobnie jak rok wcześniej w wyścigu półfinałowym Pistorius zajął ostatnią pozycję. Do awansu zabrakło mu dużo, ale został w niezwykły sposób doceniony przez swoich rywali. Tuż po biegu reprezentant Grenady – Kirani James, który następnego wieczora został w wielkim stylu mistrzem olimpijskim, wymienił się naklejką startową z Pistoriusem. Panowie serdecznie się uściskali, a Oscar mógł już szykować się do biegu sztafetowego, w którym tym razem nie startował już na pierwszej zmianie.

Południowoafrykański zespół, który przed rokiem wywalczył srebro mistrzostw globu, z nadziejami przystąpił do rywalizacji. Bieg eliminacyjny okazał się jednak pełen wrażeń, niestety tych negatywnych. W trakcie drugiej zmiany upadł Ofentse Mogawane. Za winnego zdarzenia uznano zawodnika z Kenii, w efekcie czego ten zespół zdyskwalifikowano, a RPA znalazło się w gronie finalistów. Z uwagi na dodanie do wyścig drużyna została jednak ustawiona na niewygodnym pierwszym torze.

Pistorius, który od miesięcy zapowiadał, że chce być istotną częścią swojej sztafety i jej wzmocnieniem otrzymał taką szansę. Został ustawiony na ostatniej zmianie w finale olimpijskim! Miał zwieńczyć dzieło i przy sprzyjających okolicznościach bezpośrednio wywalczyć olimpijski krążek. Tym razem jednak zespół z RPA nie zaprezentował tak wysokiego poziomu sportowego jak w 2011 roku. Pistorius pałeczkę otrzymał na ostatniej pozycji i na tej dobiegł również do mety.

„Możliwość wyjścia tutaj dziś wieczorem i niezakończenia zmagań na wczorajszym wyścigu, zrobiły ogromną różnicę. Byłem dziś jakby roztargniony i nieszczęśliwy. Myślę, że jest to okazja, aby podziękować tutejszym fanom.” – relacjonował przebieg wydarzeń biegacz, który wypowiadał się także w imieniu całego zespołu. W roli medialnego lidera drużyny czuł się świetnie, opowiadał: „Jestem dumny, że mogę biegać z tymi chłopakami. Znamy się bardzo dobrze. To sprawia, że jestem dumny, że każdy facet dał dziś wieczorem z siebie wszystko. To trochę smutne, że nie mogliśmy pobiec trochę lepiej. W zeszłym roku na mistrzostwach świata zajęliśmy drugie miejsce”.

Powtarzający słowa o wielkiej dumie zawodnik czynił też konkretne zapowiedzi. Z jednej strony podsumowywał igrzyska i niesamowity czas, który spędził w Londynie, ale jednocześnie ogłaszał, że za cztery lata pojawi się w Rio de Janeiro. Zapowiadał też, że na nadchodzącej paraolimpiadzie będzie walczył o obronę swoich tytułów.

Nim jednak Pistorius przystąpił do obrony trzech złotych krążków, to ponownie pojawił się w Polsce. Jego udział w Memoriale Kamili Skolimowskiej znów przyciągnął uwagę fanów, a biegacz wystartował nie na dystansie 400, ale 100 metrów. Do mety dotarł z wynikiem 11.17 sekundy i został sklasyfikowany na piątej pozycji.

Powrót do Londynu oznaczał dla Oscara walkę o kolejne paraolimpijskie medale. Znów chciał być najlepszy w trzech konkurencjach. Tym razem zmagania rozpoczął jednak nie od biegu na 100, ale na 200 metrów. W tej konkurencji przed czterema i ośmioma laty nie pozostawił rywalom większych wątpliwości. Tym razem jednak przebieg zmagań wyglądał dość zaskakująco.

Faworyt, a zarazem obrońca tytułu, wielką klasę pokazał już w biegu eliminacyjnym. W swojej serii był najlepszy – nie tylko ograł rywali, ale również ustanowił świetny wynik. Złoto wydawało się więc być na wyciągnięcie ręki. W wielkim finale wyzwanie mistrzowi rzucił jednak młokos z Brazylii. Był nim 20-letni Alan Oliveira, którego nogi zostały amputowane, gdy miał zaledwie 21 dni. Jego historia była więc bardzo podobna do tej Pistoriusa. Zapewne miał również podobne plany oraz marzenia. I to on rzucił wielkie wyzwanie obrońcy złota.

Komentatorzy wprost nie wierzyli, w to co wydarzyło się na londyńskiej bieżni. Pistorius szybko objął prowadzenie i jak się zdawało, niezagrożony mknął do mety. Wychodząc na ostatnią prostą, Oliveira tracił do rywala dobre kilka metrów. Wtedy jednak rozpoczął swoją zachwycającą pogoń. Na metę wpadł już pierwszy.

Brazylijczyk, o którym mówił cały świat, niestety do historii przeszedł nie jako wielki mistrz, ale przede wszystkim jako ten, który pokonał Pistoriusa i z którym związany był potężny skandal. Zamiast mówić o największej paraolimpijskiej sensacji oraz gratulować nowemu mistrzowi, to rozmawiano o długości protez Brazylijczyka. Debatę, która rozgrzała lekkoatletyczne środowisko wywołał sam Pistorius. Tuż po biegu zarzucił bowiem Oliveirze, że ten stosuje za długie protezy, które w sztuczny sposób wydłużają jego krok. Oczywiście – skarga Pistoriusa została szybko odrzucona przez Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski. Organ jasno argumentował, że protezy wszystkich zawodników, były mierzone i są regulaminowe.

Po pierwszej i niespodzianej porażce Pistorius doświadczył kolejnej. W wyścigu na 100 metrów finiszował jako czwarty. Rywale biegali coraz szybciej, a mistrz musiał zadowolić się tylko jednym złotym medalem. W wielkim stylu zwyciężył na dystansie 400 metrów.

Wróćmy jednak do oskarżeń, które najsłynniejszy paraolimpijczyk świata formułował pod adresem Oliveiry. Temat na tapet wziął dziennikarz oraz autor analiz naukowych dla „The Guardian” – Ross Trucker, który przeprowadził rozległą ocenę sytuacji. Po pierwsze wskazał, że na wynik, który biegacz uzyskuje na mecie, składa się o wiele więcej czynników niż tylko długość jego nóg oraz wzrost. Po drugie – dziennikarz policzył kroki, które w olimpijskim finale postawili obaj zawodnicy. Jak się okazało – to Pistorius zrobił ich mniej! Obalił tym samym kluczowy argument Oscara, który po biegu mówił, że nie może konkurować z długością kroku Brazylijczyka. To on, a nie Oliveira, stawiał dłuższe kroki.

Wyliczenia stanowiły jednak tylko część rozważań, które podjął Ross Trucker. Ekspert wskazywał na o wiele szerszy problem dotyczący zawodników na protezach, którzy podejmują rywalizację z pełnosprawnymi sportowcami. Sytuację, w której znalazła się lekkoatletyka, określił mianem „śliskiego stoku”. Na ten władze oraz sportowcy wkroczyli w chwili, gdy w dość nieprecyzyjny sposób dopuścili technologiczne rozwiązania do rywalizacji z naturalnymi możliwościami pełnosprawnych sportowców. Prawdopodobnie dyskusja, która narosła wokół Pistoriusa, trwałaby zdecydowanie dłużej. Wszak – w 2013 roku czekały na nas mistrzostwa globu w Moskwie, następnie kolejny czempionat w Pekinie, a ledwie cztery lata później rywalizacja w Brazylii. To jednak Oscar sam przerwał swoją sportową historię. Stało się to w Walentynki w 2013 roku.

Nim opowiemy o nocy, która wzbudziła zainteresowanie na całym świecie, to przeskoczmy szybko do 13 lutego 2023 roku. Jeśli tego dnia weszliśmy na Twittera i wpisaliśmy słowa Oscar Pistorius, to mogliśmy zaleźć wiele postów mówiących o tym, że tego dnia w 2013 roku Pistorius polerował swoją broń. Z tą, podobnie jak lata wcześniej jego matka, zawodnik się nie rozstawał.

Jego zachowanie wynikało oczywiście z tego, w jakim kraju żył. Jak już wspominaliśmy, RPA słynie z bardzo wysokiego współczynnika przestępczości i trudno czuć się tam bezpiecznie. By zyskać przynajmniej częściowy spokój najbogatsi mieszkańcy kraju, do których należał przecież Pistorius, mieszkają na zamkniętych osiedlach. To jednak nie tylko ekskluzywne i otoczone płotem miejsca, które mają świadczyć o ich renomie, ale swoiste enklawy. Do takich twierdz, bo trudno nazwać je inaczej, niezwykle trudno się dostać. Są one otoczone wysokimi murami, na których szczycie znajdują się druty pod napięciem. Nie brakuje również alarmów, monitoringu, ochrony, a nawet czytników linii papilarnych.

To właśnie na takim osiedlu mieszkał Pistorius, który od pierwszego wejrzenia miał zakochać się w Reevie Steenkamp. Cztery lata starsza kobieta słynęła z niezwykłej urody. Blondynka, o niebieskich oczach trafiła nawet na listy najseksowniejszych kobiet świata oraz Afryki. Mimo dyplomu z prawa i kariery, którą mogła robić w tym zawodzie, marzyła również o sukcesach w modelingu i brylowaniu w mediach. Powoli budował swoją markę. Przełomowym momentem w jej karierze było trafienie na okładkę prestiżowego pisma „FHM”. Z wizerunkowego punktu widzenia piękna Reeva była więc idealną kandydatką na partnerkę dla Oscara Pistoriusa. On również przyciągał spojrzenia wielu kobiet i uchodził za playboya. W 2012 roku przez GQ Magazine został nawet wybrany najlepiej ubranym mężczyzną w RPA.

O tym, jak duży potencjał media widziały w nowopowstałym związku, niech świadczy fakt, że magazyn „Heat” zaproponował parze umowę na wyłączność do relacjonowania tego, co dzieje się w ich prywatnym życiu. To również musiało być niezwykle interesujące.

Dodajmy bowiem, że również Pistorius dawał mediom powody, by się nim interesować. Nie tylko lubił imprezować, ale również potrafił wydawać duże sumy pieniędzy na różne zachcianki. Uwielbiał szybkie samochody, a także motocykle. Interesowały go jednak nie tylko konie mechaniczne, ale także te prawdziwe. Zarówno posiadał własne, jaki i brał udział w obstawianiu wyścigów tych zwierząt.

Szczytem ekstrawagancji Pistoriusa było jednak coś innego – kupił sobie dwa białe tygrysy. O swojej pasji do dzikich zwierząt biegacz opowiadał na łamach „Daily Mail”. Zwierzęta, którym nadał imiona Vesta i Valcan kosztowały go około 60 tysięcy funtów. Pistorius trzymał je w specjalnym rezerwacie, odwiedzał i dopóki nie stały się na to zbyt duże, to bawił się z nimi. W tej samej rozmowie zawodnik twierdził jednocześnie, że na początku 2012 roku zmienił swoje podejście do życia, stał się spokojniejszy i skupił się na swoich priorytetach, czyli występach sportowych.

Opowiadał, że sprzedał już kilkanaście motocykli. Miał także zaniechać innych, ekstremalnych rozrywek, a skupić się m.in. na grze w golfa, malowaniu lub czytaniu. Dodawał jednocześnie, że trudno było mu zrezygnować z zawrotnej prędkości. Pistorius kochał adrenalinę i ryzyko. Przed laty, o czym media przypominały, gdy rozpoczął się już jego proces, przeżył poważny wypadek. Podczas ścigania się na motorówce uderzył w molo. Złamał m.in. dwa żebra oraz szczękę. Lekarze założyli mu ponad 170 szwów. Kilka lat po zdarzeniu deklarował jednak: „Nie robimy już takich rzeczy. Wydobycie tego ze mnie było dość trudne. Trochę mi tego brakuje.”

Zapewniał także, że do niektórych rozrywek wróci, gdy skończy swoją karierę. Ta została przerwana w nocy z 13 na 14 lutego 2013 roku. Ludzie na całym świecie w walentynkowy poranek usłyszeli szokujące wieści. Media, ustami lokalnej policji, informowały, że w domu słynnego lekkoatlety Oscara Pistoriusa padły strzały. Dodawano, że zastrzelona została 30-letnia kobieta, a 26-letni mężczyzna został zatrzymany pod zarzutem morderstwa. Pistorius od początku utrzymywał, że jest niewinny mordu, a w jego domu doszło jedynie do nieszczęśliwego wypadku. Kulisy tego zdarzenia postanowił zbadać m.in. Rick Edward. To brytyjski dziennikarz, który kilka miesięcy wcześniej podziwiał w Londynie sportowe wyczyny Pistoriusa i podobnie jak miliony ludzi na całym świecie niedowierzał w to, co się wydarzyło. Postanowił zachować się jak rasowy reporter. Wsiadł na pokład samolotu i wyruszył do RPA. Pytał nie tylko o to, jak wyglądała noc, podczas której zginęła kobieta, ale chciał także zrozumieć, co doprowadziło do tego wydarzenia.

Na wstępie przedstawmy wersję, którą śledczym, a następnie sądowi, zaprezentował Pistorus. Opowiadał: „Wieczór trzynastego lutego spędziliśmy razem. Ona ćwiczyła jogę, ja oglądałem telewizję, protezy miałem ściągnięte. Dostałem od Reevy prezent walentynkowy. Gdy wróciła do łóżka, zasnęliśmy. Grożono mi wielokrotnie, dlatego pod łóżkiem trzymałem broń”. Biegacz zeznał również, że tamtej nocy on i Reeva, zamienili się stronami łóżka. Wyjątkowo spał po lewej, ponieważ miał problemy z ramieniem.

W nocy mężczyznę obudził hałas. Usłyszał, że w głębi domu, w łazience, dzieje się coś dziwnego. Miał być tak skrajnie przerażony i przekonany o tym, że ktoś musiał włamać się do jego willi, że nie założył nawet protez. Chwycił natomiast za broń i ruszył w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Poruszał się w ciemności, ponieważ bał się zapalić światło. Zmierzając w kierunku łazienki, miał krzyczeć do włamywacza, by ten opuścił jego dom oraz nawoływać, by Reeva wezwała policję. Po dotarciu do pomieszczenia przekonał się, że okno w łazience jest uchylone, a drzwi od toalety są zamknięte.

„Zauważyłem, że okno w łazience było otwarte. Zorientowałem się, że intruz był w toalecie, ponieważ drzwi do toalety były zamknięte i nie widziałem nikogo w łazience. Słyszałem ruch w toalecie. Toaleta jest w środku łazienki i ma osobne drzwi. Pomyślałem, że on lub oni musieli wejść przez niezabezpieczone okno. Ponieważ nie miałem założonych protez nóg i czułem się wyjątkowo bezbronny, wiedziałem, że muszę chronić Reevę i siebie. Wierzyłem, że kiedy intruz wyjdzie z toalety, będziemy w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Czułem się uwięziony”.

W tym momencie Pistorius zaczął strzelać. Gdy skończył, znów miał nawoływać partnerkę, by ta wezwała policję. Ponieważ nie odpowiadała, to wrócił do sypialni, gdzie odkrył, że kobiety nie ma w łóżku. W tamtym momencie zaczął łączyć fakty. Zdał sobie sprawę, że to właśnie ona mogła być w łazience. Zapalił światło, założył protezy i kijem do krykieta otworzył zamknięte drzwi toalety. Na podłodze zobaczył Reevę w kałuży krwi. Sprawdził jej puls i jak twierdził, jeszcze żywą, zniósł na dół. Miał krzykiem wzywać pomocy, a o 3:20 zadzwonić po służby. Te na miejsce dotarły po około dziesięciu minutach.

W domu biegacza jeszcze przed medykami i śledczymi pojawili się sąsiedzi. Wśród tych był doktor Johan Stipp, który podczas procesu opowiadał o tych dramatycznych chwilach:

„Na dole schodów… leżała na plecach kobieta. Podszedłem bliżej i kiedy się schyliłem, zauważyłem klęczącego mężczyznę po lewej stronie. Lewą rękę trzymał na jej prawej pachwinie, a drugi i trzeci palec prawej ręki w ustach. Pamiętam, że pierwszą rzeczą, którą powiedział, kiedy tam dotarłem, było:„ Zastrzeliłem ją. Myślałem, że to włamywacz. Zastrzeliłem ją”.

Stipp próbował ratować Reevę, szybko przekonał się jednak, że kobieta nie daje już żadnych oznak życia, a jej rany muszą być śmiertelne. W tym samym czasie, według zeznań lekarza, Oscar miał rozpaczać. Płakał, modlił się. Miał nawet prosić boga, by to jego pozbawił życia, a oddał je Reevie. Był w tak złym stanie, że Stipp bał się, że biegacz spróbuje popełnić samobójstwo.

Historia, którą sportowiec przedstawił śledczym, szybko zaczęła budzić wątpliwości. Zaczęły pojawiać się kolejne hipotezy dotyczące wydarzenia. Istotne światło na sprawę rzucił m.in. Reggie Perumal. Biegły patolog nie tylko stwierdził, że kobieta prawdopodobnie zmarła jeszcze w łazience, ale wyliczał jej obrażenia: „Została trafiona nad prawym biodrem, w prawe ramie i w głowę. Były też ślady po kuli na palcu lewej ręki. Trudno powiedzieć, ile dokładnie padło strzałów”. Fachowiec potwierdzał też, że Reeve’a miała dobrowolnie udać się do toalety – zdążyła prawdopodobnie z niej skorzystać i spuścić wodę.

Obciążające dla biegacza były natomiast zeznania sąsiadów. Twierdzili oni, że w nocy słyszeli kobiece krzyki, a nawet dotarł do nich odgłos awantury. Śledczy postawili więc tezę, że zanim Oscar zastrzelił partnerkę, to para miała się pokłócić.

Zeznania świadków wydarzenia podważał jednak adwokat oskarżonego. Oscar sięgnął po najlepszego fachowca z możliwych. Jego obrońcą był Barry Roux – doświadczony prawnik, który na koncie miał liczne sukcesy. Jednym z jego klientów był Lothar Neethling – szef policji z okresu apartheidu. Został on oskarżony przez tygodnik „Die Vrye Weekblad” o to, że wyposażył swoich podwładnych w toksyczne środki, których ci mieli używać wobec demonstrantów walczących z segregacją rasową. Prawnik spisał się tak dobrze, że jego klient uzyskał odszkodowanie, a gazeta splajtowała.

To również on niemalże do łez doprowadził zeznającą w procesie Pistoriusa – Michelle Burger, czyli sąsiadkę sportowca. Kobieta twierdziła, że w nocy obudziły ją wrzaski Reevy. Prawnik dowodził jednak, że po pierwsze sąsiadka Oscara znajdowała się ponad 170-metrów dalej, a dodatkowo nie miała prawa wiedzieć, który z partnerów krzyczał. Argumentował, że piskliwy krzyk Oscar, w chwili przerażenia, brzmiał jak wydawany przez kobietę. Prawnik przez całą sprawę swojego klienta przedstawiał w roli ofiary sytuacji. Człowieka, który stracił nie tylko ukochaną, ale również traktowany jest w skrajnie niesprawiedliwy sposób.

W jednym prawnik miał rację. Pistorius od 14 lutego stracił bardzo dużo. Przede wszystkim opuścili go wszyscy sponsorzy, których mężczyzna posiadał. Już w czwartek 21 lutego kontrakt z Pistoriusem zawiesiło Nike. Firma zapewniała, że będzie monitorować sytuację i oczekuje należytego procesu dla zawodnika. Kampanie perfum z jego udziałem wycofał również, wspierający go od 2011 roku, dom mody Thierry Mugler. Ekspert od sponsoringu – John Taylor – w rozmowie z BBC wyjaśniał sytuację: „Nawet jeśli Pistorius zostanie uznany za niewinnego, jest uszkodzonym towarem. Marki muszą działać szybko i zdystansować się od niego; nie mogą sobie pozwolić na czekanie, aż sprawa zostanie rozpatrzona.”

Podczas procesu zaczęły również wypływać SMS-y, które kobieta wysyłała do swojego ukochanego. Obok standardowych wiadomości i miłosnych wyznań, niektóre z nich wskazywały, że bała się Oscara.

W jednej z nich pisała: „Czasami się Ciebie boję. Tego, w jaki sposób do mnie mówisz i tego jak na mnie reagujesz”. W kolejnej zapewniała go, że nie ma powodów do zazdrości: „Z nikim nie flirtuję. Robi mi się niedobrze, kiedy coś takiego sugerujesz. Czasami się Ciebie boję”. Przed śmiercią modelka przebywała na Jamajce, gdzie nagrywała program reality show. Podobno na planie zbliżyła się do jednego z uczestników. Zazdrość zdaniem śledczych miała być jednym z motywów kierujących działaniami Pistoriusa. Ich zdaniem mężczyzna działał z premedytacją i jego celem było pozbawienie kobiety życia.

Dochodzenie oraz proces, który ruszył w marcu 2014 roku, śledzili ludzie z całego świata. O tym, jak wielkie poruszenie sprawa wywołała, świadczyły słowa dziennikarki Mandy Wiener, która stwierdziła, że proces Pistoriusa to największe wydarzenie na międzynarodową skalę w RPA od czasów uwolnienia Nelsona Mandeli. Wraz z każdym dniem wypływały również nowe fakty dotyczące zawodnika. Takie, które świadczyły o jego trudnym charakterze, agresywnych zachowaniach, a nawet tym, że wiele spraw, które go dotyczyły, mogło być tuszowanych. Informował o nich m.in. dziennikarz Rick Edward.

Były piłkarz i znajomy Reevy – Marc Batchelor – twierdził, że podczas jednej z kłótni Pistorius był wobec niego bardzo agresywny, a w rozmowie groził, że połamie mu nogi. Podobno podejrzewał, że znajomy ma romans z jego kobietą. Później, to jednak Oscar miał zgłosić na policję, że to Batchelor go napastował. Ostatecznie – śledczy umorzyli sprawę. Tak samo, bez większych konsekwencji dla Pistoriusa, zakończyły się wydarzenia z 2009 roku. Wtedy to podczas imprezy zawodnik miał tak mocno uderzyć w złości drzwiami, że te zraniły jedną z uczestniczących w zabawie kobiet. Został aresztowany, ale ostatecznie nie poniósł większych konsekwencji.

Incydentów oraz plotek na temat Pistoriusa miało być zdecydowanie więcej. Zdaniem dziennikarza sportowego – Graeme’a Joffe’a, który Oscara znał od lat, ten mocno zmienił się pod wpływem sukcesów, pieniędzy oraz popularności. Podobno to sodówka uderzyła do głowy gwiazdora, którego zachowania oraz występki miały być bagatelizowane, a nawet tuszowane przez władze, a także media. Dla ludzi był ikoną, a dla sponsorów marką, na której nie miało być skaz. Po strzelaninie jednak wszystko się zmieniło i kolejne osoby zaczęły publicznie wypowiadać się na temat zachowań Pistoriusa. Jedną z nich była poprzednia partnerka Oscara.

W wywiadzie dla ABC News Samantha Taylor, która zeznawała w procesie byłego chłopaka, mówiła, że wiele razy myślała o tym, że mogła znaleźć się na miejscu Reevy. Dodatkowo podważała niektóre z zeznań mężczyzny – twierdziła np. że w jego sypialni nigdy nie panowały egipskie ciemności.

„Były rzeczy, które nie zgadzały się z moim doświadczeniami z pobytu w jego domu. Zwykle spał z dość otwartymi zasłonami. Zawsze miał jakieś światło wpadające do środka” – opowiadała Taylor, która mówiła również o tym, że Pistorius nie rozstawał się z bronią, a życie z nim bywało niebezpieczne. Wspominała, jak pewnego dnia pędził z nią ponad 200 mil na godzinę na autostradzie. Miał być również osobą bardzo niestabilną emocjonalnie. Według Taylor w jej obecności miał płakać nawet około 300 razy. Negatywnie o zachowaniu biegacza wypowiadała się także matka dziewczyny, która mówiła, że słyszała jego krzyki oraz widziała agresywne odruchy. Podkreślała, że cieszyła się, gdy Oscar i Samantha się rozstali.

Bardzo emocjonalne zachowania Pistorius zademonstrował również na sądowej sali. Płakał, denerwował się, zasłaniał uszy, a nawet zwymiotował. Dlaczego rozpaczał – czy żal było mu ukochanej, czy bał się kary? Tego nie wiemy. Zachowanie Pistoriusa, już po zapadnięciu wyroku, próbował wyjaśniać Christopher Berry-Dee. Znany pisarz w książce zatytułowanej „Rozmowy z psychopatami” pisał: „Pistorius to przykład człowieka z ego przypominającym napompowany balon, który wisi na cieniutkiej nitce i lada chwila może pęknąć. Kiedy błędnie uznał, że przyzwoita i naiwna Reeva go zdradza, świadomie ją zamordował – choć wcześniej sam dopuszczał się zdrad”.

Pierwszy wyrok w sprawie Pistoriusa ogłoszono w październiku 2014 roku. Biegacz został uniewinniony od zarzutu morderstwa z premedytacją. Sędzia Thokozile Masipy twierdziła, że oskarżający nie przedstawili wystarczających dowodów na to, że Pistorius chciał pozbawić Reevę życia. Jednocześnie wskazywała, że Oscar był wykrętnym świadkiem i motał się w swoich zeznaniach. Ostatecznie – został on uznany za winnego nieumyślnego spowodowania śmierci oraz nieostrożnego obchodzenia się z bronią. Drugi z zarzutów związany był z innym incydentem, w którym wcześniej brał udział. Biegacz został skazany na pięć lat pozbawienia wolności. Jego obrońca liczył jednak na to, że po odbyciu części kary zawodnik zostanie przeniesiony do aresztu domowego.

Wyrok, który zapadł w sprawie, wywołał wiele reakcji. Przede wszystkim tych negatywnych. W analizie, którą już po ogłoszeniu, że Pistorius nie jest winny morderstwa, przeprowadziła agencja ROi Africa, ustalono, że ponad 70% opublikowanych w tej sprawie komentarzy w mediach społecznościowych, krytykowało orzeczenie. Na celowniku opinii publicznej znalazła się również sędzia, której grożono. Od początku procesu kobieta była jednak objęta policyjną ochroną.

Szansa na przeniesienie Oscara do aresztu domowego pojawiła się bardzo szybko. Pistorius został zwolniony już w 2015 roku.

Nie oznaczało to jednak, że jego sprawa została zakończona. Już w poprzednim roku prokuratura podjęła kolejne kroki. Oskarżyciele nadal uważali bowiem, że Pistorius w walentynkową noc działał z premedytacją. Wskazywali także, że ich zdaniem wyrok był za niski. Sprawa trafiła przed sąd apelacyjny.

3 grudnia 2015 roku ten organ wydał swoje orzeczenie. Pięciu sędziów jednogłośnie uznało, że Oscar popełnił umyślną zbrodnię. Eksperci stwierdzili, że nawet przerażony mężczyzna, który dodatkowo umiał obchodzić się z bronią, musiał mieć świadomość tego, że oddając strzały do osoby zamkniętej w małej toalecie, doprowadzi do jej śmierci. Dodawano, że Pistorius nie oddał strzału ostrzegawczego. W efekcie sprawa wróciła do sądu pierwszej instancji, by ustalić nowy wyrok.

6 lipca 2016 roku, po kolejnych miesiącach oczekiwania oraz medialnych doniesień, sędzia Thokozile Masipy wymierzyła Pistoriusowi nowy wymiar kary. Tym razem, już za morderstwo, Oscar został skazany na sześć lat pozbawienia wolności. Kara, w ocenie wielu, była zaskakująco niska. Prokuratura domagała się bowiem 15 lat, ale sędzia Masipa wskazywała na wiele okoliczności łagodzących. Argumentowała, że Pistorius żałuje tego co zrobił i nadal wierzyła w jego wersję o tym, że strzelał nie do ukochanej, ale do intruza. Wyjaśniała:

„Jestem zdania, że wieloletnie więzienie nie służy sprawiedliwości. Pistorius jest upadłym bohaterem, który stracił karierę i jest zrujnowany finansowo”.

Dodawała, że orzekając trzyma się jedynie faktów, a opinia publiczna nie może ferować samodzielnie wyroków. Jej orzeczenie spotkało się z brakiem zrozumienia i oburzeniem ze strony prokuratury oraz zadowoleniem brata Pistoriusa. Na Twitterze Carl napisał: „Wyrok został wyrównany i sprawiedliwości stało się zadość. Prawda zawsze zwycięży”.

Jego radość okazała się jednak przedwczesna. Najwyższy Sąd Apelacyjny w listopadzie 2017 roku zdecydował o podwyższeniu kary. Orzekający uznali, że sześcioletni wyrok był zaskakująco niski i podwyższyli go do 15 lat. Biorąc pod uwagę czas, który Pistorius spędził już w więzieniu, mężczyzna miał odsiedzieć jeszcze 13 lat i 5 miesięcy. O zwolnienie mógł ubiegać się najwcześniej po odsiedzeniu połowy kary, czyli w 2023 roku.

W związku z tym w ostatnich tygodniach media znów wróciły do tematu zwolnienia Oscara Pistoriusa. O tym, czy po odbyciu połowy kary, wyjdzie na wolność, przekonamy się już wkrótce. Jeśli jednak tak się stanie, to zawodnik i tak nie wróci do normalnego życia. Nie tylko stracił swój majątek i dobre imię, ale również prawdopodobnie grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Według doniesień „Daily Mail” mężczyzna miał znaleźć się na celowniku grup przestępczych z Johannesburga, które uznając wyroki sądowe za zbyt niskie, same mają chcieć wymierzyć mu sprawiedliwość. Tytuł donosił również, że Pistorius kontakty z półświatkiem mógł mieć jeszcze przed 14 lutego 2013 roku. Dodatkowo – w 2019 roku – zamordowany przed swoim domem został Marc Batcherlor, czyli świadek w procesie Oscara.

Nasza opowieść w tym miejscu musi zostać przerwana. Jej kolejne akty będziemy mogli obserwować w nadchodzących tygodniach i miesiącach. Przekonamy się, czy Pistorius opuści więzienie oraz jak potoczą się jego dalsze losy… Warto jednak pamiętać, że słynny zawodnik, to nie tylko skazany za morderstwo mężczyzna, ale również dokonujący niebywałych wyczynów sportowiec.

Scenariusz odcinka: Aleksandra Konieczna, Zdjęcie: Trevor Christopher/shutterstock