Jako mały chłopiec Mo Farah zachwycał się bajką „Tajemnicze złote miasta”. Trudno nie porównać jego historii do losów serialowego Estebana. Telewizyjny bohater również wyruszył w daleką podróż, by znaleźć cenne skarby, a także odnaleźć swoją rodzinę. Mo Farah, który siłą został wyrwany z rodzinnego domu, nie poddał się, ale każdego dnia walczył, by w dziwnym dla siebie miejscu – Wielkiej Brytanii – znaleźć drugi dom i stworzyć własne złote miasto. Dziś zapraszam Was do poznania jego niesaMOwitej historii.
Poniżej znajduje się transkrypcja podcastu „Mo Farah – niesaMOwity”
Nasz bohater urodził się 23 marca 1983 roku i na świat przyszedł pod innym imieniem niż to, które przyjął i które przeszło do historii sportu. W 2022 roku okazało się, że historia młodości, która przez lata opowiadał Mo Farah i którą przedstawił również na łamach swojej autobiografii, była mistyfikacją. Nim jednak zaprezentuje Wam dwie wersje opowieści o dorastaniu zawodnika, to opowiem Wam jeszcze jedną historię.
Lily, Vern, Banjo, Lyra i Mo to grupa przyjaciół, która razem przeżyła niezwykłe przygody – wszystkie związane ze wspólnym bieganiem. Pewnego dnia dzieciaki podczas górskiej wyprawy musiały uciekać przed goniącymi je zwierzętami. Innego walczyły z dinozaurami i neandertalczykami, a gdy wybrały się na plażę, by nabrać sił, to zaatakowały je mewy oraz duchy. Nieustannie więc musiały biegać. Te, wymyślone historyjki, znajdziemy na łamach trzech książek, których Mo Farah jest współautorem. Bajki dla dzieci stworzył wraz z Kesem Grayem. Oczywiście – to zmyślone i zabawne historyjki dedykowane najmłodszym, ale jednocześnie trudno nie zauważyć, że są one pewnego rodzaju wyobrażeniem tego, jakie dzieciństwo chciał mieć Mo Farah. Losy biegacza są jednak zdecydowanie bardziej zawiłe i smutne, a jego prawdziwa historia wywarła duży wpływ społeczny. Wystarczy wspomnieć, że po opublikowaniu dokumentu „The Real Mo Farah” infolinia organizacji charytatywnej Unseen UK, która zajmuje się problemem wyzysku oraz współczesnego niewolnictwa, odnotowała 20% wzrost liczby połączeń.
Nim jednak opowiem wam o tym, co Mo wyjawił światu ledwie rok temu, to wyruszmy do Afryki, by poznać pierwszą wersję historii jego dzieciństwa. Farah urodził się w Somalii w Mogadiszu. To największe miasto w tym państwie, w którym w 1993 roku odbyła się bitwa zaprezentowana później w filmie „Helikopter w ogniu”. Somalia to kraj, który od lat spływa krwią. Mimo tego i wbrew wielu wyobrażeniom pierwsze lata życia Mo oraz jego brata bliźniaka – Hassana – były dość szczęśliwe.
Przyszły mistrz olimpijski pochodził z rolniczego rodu – jego przodkowie zajmowali się hodowlą zwierząt, a pradziadek był znany w całej okolicy. To bowiem na jego farmie biło źródło wody, dlatego też określany był jako „ten, który ma wodę”. Jak już wspominałem – bliźniacy urodzili się w Mogadiszu. Dzieciństwo spędzili jednak w Somalilandzie – rejonie, o którym także należy powiedzieć kilka słów.
Formalnie tereny Somalilandu należą do Somalii, ale w 1991 roku region ogłosił autonomię od tego państwa i dziś funkcjonuje jako Republika Somalilandu – z własną flagą, a także hymnem. Kraj nie jest jednak uznawany przez społeczność międzynarodową, co powoduje liczne komplikacje dla tych, którzy planują go odwiedzić. W 2012 roku swoją wyprawę do Somalilandu, na łamach Onet Podróże, opisywał Sylwester Oziemba. Spędził w nieuznawanym państwie 10 dni podczas których 24-krotnie sprawdzany był przez żołnierzy, którzy jednak nie prezentowali wobec niego skrajnie wrogiego nastawienia. „Somaliland, to nie Somalia” – jak podkreślali miejscowi, którym nie trudno się dziwić. Od 1991 roku i ogłoszenia swojej autonomii kraj doczekał się demokratycznego rządu, a także względnego spokoju na swoim terytorium. I to właśnie w Somalilandzie pierwsze lata swojego życia spędził Mo Farah, który z bratem Hassanem zbudował niezwykłą więź. Wielokrotnie, mimo tego, że los zdecydował o rozdzieleniu bliźniaków na długie lata – o czym niedługo Wam opowiem – podkreślał, jak wiele ich łączy. W dzieciństwie chłopcy wyglądali niemal tak samo i wspólnie dzielili pasje oraz szalone pomysły. Odczuwali także swoje emocje, a nawet czuli ból.
O tym, jak szczęśliwe były pierwsze lata jego życia, biegacz napisał w swojej autobiografii. Obalał także medialne mity na swój temat:
„Czasem czytam o sobie, że dorastałem w biedzie w kraju, w którym nieustannie wybuchały bomby i terkotały karabiny. To nieprawda. W moich wspomnieniach z Gebilayu nie ma żołnierzy na ulicach, nie słychać huku bomb. Jako dzieci nie mieliśmy styczności z przemocą”.
W następnych latach życia Mo jego rodzina szybko się powiększyła. Gdy miał 2-latka, to na świat przyszedł Wahiba. Dwa lata później matka urodziła czwartego z braci, czyli Ahmeda. To właśnie ona odpowiadała za wychowanie synów – w tradycyjnym społeczeństwie istniał bowiem jasny podział ról. To również z matką dzieci przeprowadziły się do Dżibuti, gdzie zamieszały ze swoimi dziadkami. Co istotne – wyjazd nie był formą ucieczki, ale jednocześnie uratował rodzinę przed tragicznymi doświadczeniami. Rok po tym, gdy rodzina Mo wyjechała, to wojska somalijskie zbombardowały tereny Somaliladu, a niektóre z miast dosłownie zrównały z ziemią.
Wyjazd do dziadków dla rodzeństwa oraz matki – w tej wersji historii ojciec Mo wyjechał w do pracy w Wielkiej Brytanii i co jakiś czas przylatywał w odwiedziny – oznaczał podniesienie stopy życiowej. Dziadkowie przyszłego mistrza żyli bowiem w nieco lepszych warunkach niż jego rodzice. Nie oznaczało to jednak luksusów – wszyscy zgodnie z tradycją spali w jednej izbie, a Mo miał mieć tylko jedną zabawkę. Dodajmy, że dopiero po przylocie do Wielkiej Brytanii po raz pierwszy zobaczył plac zabaw i usiadł na huśtawce. Gdy był dzieckiem, to jednak dom dziadków wydawał mu się niemalże pałacem. W filmie zrealizowanym w 2016 roku, gdy odwiedził miejsca swojego dzieciństwa mówił:
„Kiedy byłem mały, wyobrażałem sobie, że mieszkam w wielkim domu. Lubiłem biegać tu w jedną i drugą stronę. Wszystko wydawało mi się ogromne, a teraz wracam tu po latach i wszystko jest takie małe”.
Z dzieciństwa Mo zapamiętał również naleśniki swojej babci, które uwielbiał, a także wizyty w ciemnym pokoju z telewizorem, który dla lokalnych pełnił funkcję kina. Już wtedy, przyszły mistrz, miał objawić jeden ze swoich talentów, którym również po latach, chwalił się dziennikarzom i dzięki któremu irytował swoich szkolnych nauczycieli – Mo w doskonały sposób potrafił udawać dźwięki zwierząt. Jak wiele dzieci chłopiec miał także bajkę, na punkcie której dosłownie oszalał. Jego ukochany serial, emitowany również w Polsce, nosił tytuł „Tajemnicze złote miasta”. Kreskówka przedstawiała losy Estebana – chłopca, który wyruszył do Ameryki, by odnaleźć zaginione złote miasto. To właśnie dzięki temu tytułowi, o czym napisał w autorskiej książce, Farah zmuszony był biegać:
„Śledzenie przygód Estebana i jego drużyny wcale nie było takie łatwe, jakby się mogło wydawać, ponieważ w Dżibuti prawie codziennie wyłączono prąd. Nieraz się zdarzało, że zasiadałem przed odbiornikiem, żeby obejrzeć kolejny odcinek, aż tu nagle – bzzzt! – i nie ma światła (…) Biegałem ulicami i wypatrywałem domów kolegów, u których był jeszcze prąd. Wpadałem jak burza i zziajany siadałem przed telewizorem. Po kilku minutach powtarzało się to samo: elektrownia odcinała prąd, a ja pędziłem na poszukiwanie szczęśliwców, u których paliło się światło. (…) Zdarzało się, że w ten sposób odwiedziłem trzech lub czterech kolegów.”
Wraz z bratem Hassanem, jeszcze w Afryce, Mo rozpoczął swoją edukację. Chłopcy uczęszczali do miejscowej medresy, gdzie każdego dnia czytali Koran oraz poznawali historię swojego regionu. Nauka nigdy nie była mocną stroną Mo – chłopiec borykał się z dysleksją i by nie oberwać od surowego nauczyciela na pamięć uczył się fragmentów Koranu, które miał przeczytać podczas lekcji. Dlatego też marzył o karierze mechanika samochodowego, co jednak nie przypadło do gustu jego krewnym. Ci – jak wszyscy w regionie – mieli marzyć, by ich wychowankowie zostali lekarzami lub prawnikami. Dlatego też wujek wybił z głowy Mo pomysł zbudowania własnego auta z części, które ten kiedyś znalazł przy drodze. Jak dowiadujemy się z biografii zawodnika – krewny nie zdołał jednak wybić mu z głowy majsterkowania. Nawet po latach Farah uwielbiał rozkręcać i skręcać na nowo różne przedmioty. Jego samochodową pasję zrealizował za to brat – dorosły Hassan został mechanikiem.
W 1990 roku chłopiec odkrył także swoją sportową miłość oraz jak mu się wtedy wydawało – wymarzony zawód. W tamtym roku piłkarski mundial odbywał się we Włoszech, a Mo z fascynacją miał oglądać spotkania najlepszych drużyn na świecie. Podobno pierwszym meczem, który zobaczył w swoim życiu, było starcie Argentyńczyków z Brazylijczykami. Chłopiec, podobnie jak Hassan, złapał piłkarskiego bakcyla i wraz z kolegami kopał samodzielnie wykonaną piłkę. Dzieci zrobiły ją z obwiązanego sznurkiem tobołka ze starymi skarpetkami. Już wtedy rówieśnicy mieli żartować, że Mo, któremu podobno piłka wybitnie nie kleiła się do nóg, „w tyłku ma silnik”. Chłopiec dysponował ogromnymi pokładami energii, a dodatkowo był szybki i zwinny.
Przełom w jego życiu nadszedł, gdy po raz pierwszy w życiu wsiadł na pokład samolotu i wyruszył do Wielkiej Brytanii. W pierwszej wersji swojej historii, Mo do Europy udał się wraz z matką oraz dwojgiem z braci. Jego bliźniak Hassan miał rozchorować się na krótko przed wylotem i nie mogąc uczestniczyć w wyprawie zostać pod opieką krewnych. W książce „Siła ambicji” Mo przedstawił również mrożące krew w żyłach wydarzenia, które miały mieć miejsce podczas podróży do Wielkiej Brytanii. W samolocie, którym leciał chłopak, doszło do otwarcia drzwi do ładowni, a w efekcie spadku ciśnienia w kabinie. Pilot niemalże cudem odzyskał kontrolę nad maszyną i zdołał awaryjnie wylądować. Ostatecznie – rodzina dotarła do Wielkiej Brytanii po kilku dniach. To na Wyspach Mo miał po raz pierwszy zjeść snickersa, zobaczyć ogrom zabawek dla dzieci, odwiedzić pierwszy plac zabaw w swoim życiu, a przede wszystkim – znaleźć swój nowy dom.
Przez lata to właśnie taką wersję historii swojego życia prezentował Mo Farah. Dopiero w 2022 roku okazało się, że biegacz zataił wiele faktów. Prawdy o tym, w jaki sposób dotarł do Europy, miała nie znać nawet jego żona – Tania. Prawdziwą historię wielkiego mistrza świat poznał dzięki realizacji dokumentu zatytułowanego „The Real Mo Farah”. Dowiedzieliśmy się z niego, że Mo urodził się jako Hussein Abdi Kahin, a jego ojciec Abdi zginął, gdy ten miał ledwie cztery lata. Mężczyzna nigdy nie miał odwiedzić Wielkiej Brytanii.
Gdy chłopiec miał około ośmiu lub dziewięciu lat, to miał zostać wysłany przez matkę do mieszkającego w Dżibuti wujka. Stamtąd został zabrany do Europy przez kobietę, której nigdy wcześniej, ani później już nie spotkał. Jak się okazało – handlowała ona ludźmi. Chłopcu miała powiedzieć, że zabiera go do Wielkiej Brytanii, by tam zamieszał ze swoimi krewnymi. Oczywiście kłamała. Jeszcze przed wylotem kazała mu udawać, że nazywa się Mohammed Farah. Gdy przybyli do Wielkiej Brytanii, to zwyczajnie zabrała mu i podarła kartkę z danymi krewnych. Zamiast z rodziną Mo zamieszał z ludźmi, dla których pracował jako pomoc domowa. Mały chłopiec został służącym. W filmie o tym okresie swojego życia mówił:
„Często po prostu zamykałem się w łazience i płakałem.”
Wyjaśniał także, jak był traktowany przez ludzi, do których trafił – sprzątał, gotował, zajmował się ich dziećmi. Wyzyskujący go nie chcieli również, by chłopiec trafił do szkoły i mógł się uczyć:
„Jeśli chciałem mieć jedzenie w ustach, moim zadaniem było opiekować się dziećmi, kąpać je, gotować dla nich, sprzątać dla nich, a ona powiedziała: Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał zobaczyć swoją rodzinę ponownie, to nic nie mów.”
Ostatecznie opiekunowie Somalijczyka pozwolili mu rozpocząć edukację. Trafił do Feltham Community College, gdzie spotkał człowieka, który odmienił jego życie. To Alan Watkinson – nauczyciel, bez którego Mo nigdy nie znalazłby nowego domu i nie zaczął trenować biegania. To właśnie jemu chłopiec wyjawił prawdę o swoim pochodzeniu oraz niewolniczej pracy, którą musiał wykonywać. I to właśnie dzięki jego interwencji oraz działaniom opieki społecznej zyskał nowych opiekunów. Farah trafił do somalijskiej rodziny, na czele której stała kobieta o imieniu Kinsi. Mo nazywał ją ciocią, a w swojej dawnej biografii kłamał, że po prostu został u niej, gdy matka zdecydował się na rozwód z ojcem oraz powrót do Somalilandu, gdzie miała szukać jego brata Hassana.
W nowym domu chłopiec wreszcie nie musiał pracować. Mógł się uczyć, a także zyskał przyjaciela i kompana – Mahada. Kuzyn, jak mówił o nim Mo, uczył go języka angielskiego, z którym ten miał spore problemy. Nauka nadal nie była mocną stroną Faraha, który w klasie lubił udawać dźwięki zwierząt, a na przerwach często wdawał się w bójki. Zmieniał się dopiero na szkolnym boisku, gdzie poznał wspominanego już Alana Watkinsona. Nauczyciel dostrzegł chłopaka już podczas pierwszej wspólnej lekcji, na której uczył wychowanków rzutu oszczepem. Lekkoatletyka była ważną dyscypliną w Feltham Community College. Szkoła za cel postawiła sobie znajdowanie i szkolenie sportowych talentów, a takim niewątpliwie był Mo. Nauczycielowi imponowała wytrzymałość chłopaka, który również szybko okazał się być najszybszym biegaczem w szkole. Opisując ten okres w życiu swojego wychowanka Watkinson mówił:
„Jedynym językiem, który zdawał się rozumieć, był język wychowania fizycznego i sportu.”
O ile język sportu rzeczywiście był dla Faraha w pełni zrozumiały, o tyle angielski nadal stanowił dla niego duże wyzwanie – i to właśnie z powodu problemów z komunikacją biegacz stracił wygraną w jednym ze szkolnych biegów. Mo prowadził w wyścigu, ale ponieważ nie zrozumiał nauczyciela, gdy ten tłumaczył, jak przebiega jego trasa, to pomylił drogę. Wspominał, co wydarzyło się później:
„Prowadził największy dryblas. Wziąłem głęboki oddech i rzuciłem się w pogoń. Gnałem, ile sił w nogach, rozpaczliwie usiłując doścignąć lidera. Udało mi się wyprzedzić większość rywali, ale kiedy zbliżaliśmy się do linii mety, chłopak biegnący na pierwszej pozycji nagle wystrzelił do przodu (…) Odniosłem jedną z nielicznych porażek w mojej karierze”.
Mimo porażki Mo nadal błyszczał w szkolnych startach, a podczas Dnia Sportu miał zwyciężyć niemalże we wszystkich konkurencjach. Watkinson przekonał go więc, by dołączył do klubu lekkoatletycznego w Hounslow. Chłopak, mimo tego, że w jego głowie nadal była przede wszystkim piłka nożna, zgodził się spróbować swoich sił. Jego pierwszym trenerem został Alex McGee. W życiu Mo nadal jednak istotną postacią był Watkinson, który kiedyś otrzymał nawet od swojego wychowanka kubek z dedykacją dla najlepszego nauczyciela na świecie. To właśnie on nie pozwolił Farahowi zrezygnować z biegania. Nie tylko zawoził go na treningi, ale również, gdy ten powoli zaczął się z nich wycofywać, zawarł z nim nietypową umowę. Pozwolił Mo i jego kolegom grać w piłkę na szkolnej hali, ale w zamian za to chłopak musiał bez marudzenia kontynuować biegowe treningi. Te szły mu tak dobrze, że zdarzało mu się dublować szkolnych kolegów. Rywalizacja z nimi nie stanowiła już dla szybko rozwijającego się zawodnika wyzwania. To przyniosły mu zmagania na poziomie gminnym, a następnie ogólnokrajowym. W wieku 12 lat dotarł do poziomu międzyszkolnych mistrzostw Anglii – to zawody, w których nie tylko startuje tłum utalentowanych dzieciaków, ale najlepsza ósemka zostaje później reprezentantami Anglii na mistrzostwach Wielkiej Brytanii. I to właśnie bieganie w reprezentacyjnej koszulce stało się jednym z celów Mo. Mimo młodego wieku, dotarł do pewnego rozdroża w swojej karierze – musiał porzucić piłkę nożną i skupić się na bieganiu.
Niestety – pierwszy start w międzyszkolnych mistrzostwach Anglii w biegach przełajowych – nie przyniósł biegaczowi upragnionego sukcesu. Zajął świetne dziewiąte miejsce, ale dosłownie centymetry dzieliły go od miejsca w angielskiej reprezentacji. Odegrał się szybko, bo już rok później. Okoliczności, w których odniósł swój sukces były jednak wyjątkowe. Już na początku biegu Mo upadł, ponieważ rywal nadepną mu na piętę. Później odrabiał straty i mijał kolejnych zawodników, by dzięki taktycznemu sprytowi i chłodnej głowie na finiszu pokonać swojego dobrego kolegę, a także wielkiego rywala – Malcolma Hassana. Farah nie tylko wygrał, ale otrzymał także wyjątkowy prezent. Już rok wcześniej Alan Watkinson obiecał mu, że jeśli okaże się najlepszy, to w nagrodę dostanie prawdziwy piłkarski strój. I to w barwach ukochanego Arsenalu, któremu kibicował.
Kolejnym wyzwaniem, które Mo rzucił sobie na własną prośbę, były treningi z grupą Conrada Miltona. Biegacz dołączył do grona starszych zawodników i wreszcie to nie on uciekał rywalom, ale musiał gonić lepszych od siebie. Trenował m.in. u boku Sama Haughiana, którego podziwiał za niebywały upór. Nawet na wykończonych nogach Brytyjczyk potrafił walczyć i bić kolejne rekordy. Mo chciał być taki sam. Dzięki pomocy kolegów otrzymał również pierwsze wsparcie sponsorskie w karierze – otrzymał list oraz torbę gadżetów od Nike. Było to tak nietypowe wyróżnienie, że gdy z siatką pełną fantów wsiadł do autobusu, to został przeszukany przez policję. Ktoś z podróżujących miał donieść, że chłopak musiał ukraść drogie, sportowe ubrania. Przed groźnym funkcjonariuszem uratował go list od Nike, który mu pokazał.
W 1998 roku przyszłego mistrza dopadła natomiast biurokracja… Otrzymał zaproszenie na międzynarodowe szkolne mistrzostwa świata w biegach przełajowych, które zostały rozegrane na Łotwie. Szczęśliwego z nominacji chłopaka na ziemię sprowadził Watkinson, który szybko uświadomił mu, że nie ma żadnego dokumentu, na podstawie którego mógłby podróżować i startować. Przepisy umożliwiały mu bowiem jedynie mieszkanie i edukację na terenie Wielkiej Brytanii, ale nie dawały mu możliwości wyjazdu poza kraj. Farah rozpoczął proces ubiegania się o odpowiednie dokumenty. Już na wstępie od urzędnika usłyszał jednak, że jego sprawa będzie traktowana jak każda inna i nie może oczekiwać szybszego rozpatrzenia złożonego podania. W efekcie – gdy inni startowali na Łotwie, to Mo musiał siedzieć w domu. O ile jednak wizyta w tym kraju byłaby tylko przygodą, o tyle Farahowi dużo trudniej było sobie wyobrazić, że nie zobaczy Florydy.
W styczniu 1999 Mo otrzymał zaproszenie do udziału w obozie dla brytyjskich nadziei olimpijskich, który miał odbyć się w kompleksie Disney ’a na Florydzie. Trudno taki wyjazd określić innym mianem niż podróż życia. Mo chciał w nią wyruszyć, ale nadal nie miał odpowiednich dokumentów. Walka z czasem trwała. Watkinson rozmawiał, z kim tylko się dało – prosił o pomoc urzędników, a także polityków. Ostatecznie w lutym Mo otrzymał prawo stałego pobytu, a następnie przyznano mu wizę. Wyruszył do Ameryki.
Obóz w USA był dla chłopaka spełnieniem marzeń – wszystko, co zobaczył, było niewiarygodnie duże. W ośrodku traktowany był jak wielki mistrz oraz uczęszczał na niesamowite szkolenia, również te z zakresu psychologii sportu. Wyjazd okazał się dla niego nie tylko wielką przygodą, ale naprawdę zmienił jego życie. Farah uświadomił sobie bowiem, że zaproszenie na Florydę przyszło, bo ma ogromny talent. Niemalże bez większego wysiłku rozwijał się i mógł wyruszyć w podróż marzeń. Postanowił więc sprawdzić, jak daleko dojdzie, gdy zacznie w treningi wkładać całe swoje serce. Bieganie, jak sam napisał, od tej chwili stało się całym jego życiem. Zaprowadziło go także do Polski.
Mo odwiedził nasz kraj w lipcu 1999 roku, by wystartować w mistrzostwach świata juniorów młodszych. Zawody rozegrano w Bydgoszczy, a karty w biegu na 3000 metrów rozdawali Kenijczycy i Etiopczycy. To właśnie podczas tych zawodów Farah po raz pierwszy skosztował rywalizacji z Afrykańczykami, których dominację będzie próbował przerwać w kolejnych sezonach. Nim to jednak nastąpi, to Mo otrzyma również pełnoprawny paszport Wielkiej Brytanii. Ten udało mu się zdobyć dzięki pomocy Sira Eddie’ego Kulukundisa – greckiego armatora. Milioner, a zarazem mąż brytyjskiej aktorki i producent teatralny, pokrył koszty naturalizacji Faraha.
Gdybym w tym momencie przerwał historię Mo i przeniósł się do 2012 roku oraz londyńskich igrzysk, to mogłoby się wydawać, że to historia zawodnika o wielkim talencie, który niemalże z naturalną lekkością rozwijał się, by ostatecznie stać się najlepszym. Tak jednak nie było. Nim nadeszły wielkie sukcesy, to Mo musiał przełknąć wiele gorzkich pigułek. Porażki oraz poczucie, że Kenijczycy i Etiopczycy są poza jego zasięgiem, towarzyszyło mu przez lata. W 2000 roku, podczas mistrzostw świata w biegach przełajowych, Mo dobiegł do mety dopiero na 25 pozycji. Był niezadowolony. Nienawidził przegrywać.
Po raz kolejny musiał również zdecydować, jak dalej mają potoczyć się jego losy. Z nastolatka stawał się mężczyzną i musiał znaleźć swoją życiową ścieżkę. Rozważał m.in. wojskową karierę. Liczył, że będzie mógł być zarówno żołnierzem, jak i sportowcem. Od tego zamierzenia odciągnął go jednak Alan Storey. Trener reprezentacji Wielkiej Brytanii również dostrzegał duży potencjał Mo i chciał, by ten skupił się jedynie na biegowej rywalizacji. Zaproponował mu, by przeniósł się do St. Mary’s University College w Twickenham, gdzie stworzono ośrodek treningowy dla młodych i zdolnych lekkoatletów. Dodatkowo Mo otrzymał również stypendium od organizatorów maratonu londyńskiego.
Po raz kolejny Farah otworzył nowy rozdział swojej kariery. Przekonał się również, jak wyglądają w pełni profesjonalne, seniorskie treningi. W klubie biegał dwa razy w tygodniu, pod okiem Alana Storey’a trenował natomiast dwa razy dziennie, a jak sam wspominał – nawet sesje regeneracyjne były dla niego wykańczające. Równocześnie okazały się skuteczne i spowodowały, że Mo sięgnął po swój pierwszy międzynarodowy tytuł w karierze.
W 2001 roku juniorskie mistrzostwa Europy rozegrano we włoskim Grosseto. Farah wystartował na dystansie 5000 metrów i okazał się najlepszy. Mimo sukcesów i wykańczających treningów, zafascynowany uniwersyteckim życiem chłopak, nie w pełni przykładał się do sportu – o ile na sesjach dawał z siebie wszystko, o tyle poza nimi korzystał z życia. W swojej autobiografii napisał:
„Nie wydawało mi się niczym złym to, że sportowiec zajada się śmieciowym jedzeniem, imprezuje do północy, wraca nad ranem i gra w gry wideo, zamiast wypoczywać i odzyskiwać siły po forsownym treningu.”
Mo znalazł również pracę – dorabiał w Pizzy Hut oraz McDonaldzie, a następnie trafił do sklepu sportowego. Najpierw pracował w magazynie, a następnie został sklepowym. To właśnie tam zarabiał nie tylko na swoje podstawowe potrzeby, ale również na bilet do Somalilandu. W 2003 roku otrzymał wiadomość, że jego bliźniak Hassan bierze ślub. Zdecydował się wyruszyć do Afryki, by po latach znów odwiedzić region, w którym się wychował. W tym miejscu dodajmy, że Hassan zdecydował się poślubić kobietę, która miała siostrę bliźniaczkę. Lata później również Mo doczeka się narodzenia córek-bliźniaczek. Jego rodzina, jak sam to określał – bliźniactwo ma chyba we krwi.
Jeszcze w 2003 roku, przed wyjazdem do Afryki, Farah wystartował w Mistrzostwach Europy do lat 23. W gronie młodzieżowców rywalizował w Bydgoszczy i wywalczył srebrny medal. Do kolekcji mógł więc dopisać kolejny sukces, ale jednocześnie wiedział, że dzieje się z nim coś niedobrego. Po latach wspominał, że w 2003 roku niejako stracił serce do biegania. Tuż przed wylotem z Londynu stracił również włosy. W tamtym okresie na głowie nosił bowiem warkoczyki – te jednak w Somalilandzie nie byłyby dobrze postrzegane. W tym regionie mężczyźni strzygą się krótko i noszą brody.
Już na lotnisku Mo wpadł w ramiona swojego brata. Nie widział go przez długie dwanaście lat. O tym, jak wyglądała ich rozłąka, Hassan opowiadał w filmie „MO FARAH: NO EASY MILE”. Podczas swoistej konfrontacji i trudnej rozmowy braci, którą śledziły kamery mówił:
„Myślałem, że do nas przyjedziesz. Czekałem na Ciebie każdego dnia. Nie widziałem cię 12 lat”.
Swoje spotkanie po latach oraz towarzyszące im w tamtym dniu emocje bracia wspominali również w wywiadzie udzielonym w kwietniu 2022 roku Markowi Lomasowi.
Mo mówił: „Tej chwili, gdy wysiadłem z samolotu w Dżibuti i zobaczyłem go, nigdy nie zapomnę. Żyliśmy i nadal żyjemy dwoma różnymi życiami. Ale nadal mamy tę samą więź i połączenie”. Hassan dodawał: „Kiedy pojechałem na lotnisko, pobiegłem do Mo i oboje płakaliśmy w niekontrolowany sposób. Po raz pierwszy w dorosłym życiu poczułem spokój. Ta pustka, którą nosiłem w sobie tak długo, została w końcu wypełniona. Nigdy nie chciałem pozwolić mu odejść.”
W Somalilandzie biegacz miał spędzić dwa tygodnie, a następnie powrócić do swoich treningów. Z rodziną czuł się jednak tak dobrze, że jego pobyt w Afryce trwał aż dwa miesiące. Dwa miesiące, podczas których nie trenował. Jak wyjaśniał – w tym regionie bieganie było postrzegane jako coś nienormalnego i nienaturalnego. Dzieciaki mogły biegać za piłką, ale bieganie bez celu uznawane było niemalże za przejaw wariactwa. Podczas ośmiu tygodni, które spędził z rodziną, Farah raz próbował wyjść na trening. Gdy ledwie zaczął truchtać, to grupa lokalnych dzieci goniła go i krzyczała: „Patrzcie, wariat! Wariat!”. W efekcie zawodnik do Wielkiej Brytanii wrócił po ponad ośmiu tygodniach przerwy od treningów. Oczywiście – przed szkoleniowcem udawał, że biegał każdego dnia. Szybko zrozumiał jednak, jak wiele kosztowała go przerwa. Ledwie powrócił do treningu i od razu poczuł ból w prawym kolanie. Nadal wspominał również pobyt w Afryce i myślami był przy bliźniaku. Stwarzał jednak pozory i nadal trenował.
W 2004 roku doszło do tragedii, która wstrząsnęła Farahem. Jak już wspominałem – jednym z młodzieńczych idoli Mo był Brytyjczyk Samuel Haughian. W kwietniu zawodnicy wraz z krajową reprezentacją przebywali na zgrupowaniu w Johannesburgu. Sam trenował z myślą o igrzyskach olimpijskich w Atenach. Do Grecji niestety nigdy nie dotarł. Podczas obozu doszło do wypadku samochodowego, w którym ucierpieli Haughian oraz fizjoterapeutka ekipy – Rebecca Wills. Gdy informacja o zdarzeniu dotarła do Mo, to ten miał zmartwić się, że jego kolega straci szansę na olimpijski występ. Nie wiedział, że sytuacja jest dużo poważniejsza. Brytyjczyk zginął w wyniku odniesionych obrażeń. Farah był jedną z osób, która brał udział w identyfikacji zwłok kolegi. Rok później zwyciężył również w poświęconym jego pamięci wyścigu. W swojej autobiografii napisał natomiast, jak duże piętno odcisnęła na nim śmierć Sama – długo nie chciał z nikim rozmawiać o tym wydarzeniu, nie potrafił także zaakceptować, że mimo tragedii życie toczy się nadal. Jednocześnie zrozumiał, że to właśnie ono jest najcenniejszym darem i człowiek powinien je wykorzystać, by być dobrym. Być może właśnie z tego powodu oraz swojej długo ukrywanej przeszłości Mo kilka lat później stworzy fundację, która będzie wspierać najuboższych.
Nim to jednak nastąpi, to będzie musiał poczynić kolejne, niekiedy milowe i bardzo odważne kroki w swojej karierze. W 2005 roku zawodnik po raz drugi wystartował w Młodzieżowych Mistrzostwach Europy. Z Erfurtu, podobnie jak dwa lata wcześniej z Bydgoszczy, ponownie wrócił ze srebrnym medalem. Szybszy od niego okazał się Rosjanin Anatolij Rybakow. Dla Mo drugie miejsce oznaczało porażkę – celował w wygraną, a do zwycięzcy stracił ponad cztery sekundy. Zrozumiał, że jeśli chce być najlepszym, a także liczyć się w seniorskim gronie, to musi podjąć radykalne kroki.
Dlatego też zdecydował się wyprowadzić z uniwersyteckiego kampusu. Jego dawni koledzy także skończyli już swoją edukację, a młodzi zawodnicy, podobnie jak on na początku swojej uniwersyteckiej przygody, stawiali zabawę nad sportowy profesjonalizm. Biegacz zrozumiał, że jeśli chce być najlepszy, to powinien trenować z tym, którzy są najlepsi. Dlatego też postanowił zamieszkać w Teddington. Wynajął pokój, w domu, w którym przebywali najlepsi kenijscy biegacze na świecie. W tej części miasta trenował także Australijczyk Craig Mottram. Nazywany przez afrykańskich rywali „Wielkim Białym Człowiekiem” w 2005 roku udowodnił światu, że z biegaczami z Afryki da się rywalizować, a także wygrywać. Na mistrzostwach świata w Helsinkach wywalczył brązowy medal na dystansie 5000 metrów.
O tym, jak wyglądało życie u boku kenijskich sportowców, Farah opowiadał wielokrotnie. Jeśli mówił krótko, to stwierdzał po prostu, że jego najwięksi rywale: „Śpią, jedzą, trenują i odpoczywają, to wszystko, co robią”. Gdy wdawał się w szczegóły, to wyjaśniał, że zawodnicy wstawali o szóstej rano, pili herbatę, a następnie rozpoczynali swoje treningi. Wysiłek przeplatali jedynie snem, gotowaniem oraz słuchaniem religijnych piosenek. Żyli spokojnie i w pełni skupiali się na sporcie. Ich jedyną rozrywką była gra w szachy. Te, ponieważ nie dysponowali standardową planszą, zrobili sami korzystając z kawałka kartonu i zakrętek od butelek. Gdy zasiadali przed telewizor, to nie po to, by oglądać filmy lub seriale, ale analizować zapisy wideo z różnych biegów.
Początkowo Farah próbował żyć w typowy dla siebie sposób – wychodził do kina, spotykał się ze znajomymi, a do domu potrafił wracać w środku nocy. Szybko jednak zrozumiał, że jeśli chce być najlepszy i wygrywać z ludźmi, którzy wszystko podporządkowali lekkoatletyce, to musi się do nich upodobnić. Zrobił to w radykalny sposób – wyrzucił nawet kartę do telefonu, by kumple nie mogli się do niego dodzwonić.
Efekty stały się widoczne bardzo szybko. O ile start na Igrzyskach Wspólnoty Narodów Mo zakończył na kiepskich dziewiątym miejscu, o tyle swoje możliwości pokazał podczas europejskiego championatu w Göteborgu. Startował z seniorami, ale mierzył w miejsce na podium. Przed finałem, do którego awansował z trzecim czasem, trenerzy zadbali, by otrzymał radę od samej Pauli Radcliffe. Maratonka miała mu powiedzieć:
„Idź i bądź odważny. Po prostu uwierz w siebie”.
Największym rywalem Brytyjczyka okazał się Hiszpan Jesús España. Rywal walczył do końca i stoczył z Farahem epicki pojedynek. Jeszcze 150 metrów przed metą prowadził Brytyjczyk, który sądził, że wygraną ma już w kieszeni. Stało się jednak inaczej. Hiszpan zdołał odrobić straty i minąć Faraha. Na linię mety biegacze wpadli jednocześnie – później okazało się, że España był szybszy o włos! Na rewanż Brytyjczyk, który nie mógł pogodzić się z porażką, zmuszony był czekać aż cztery długie lata.
Jeszcze w 2006 roku Farah, który podpisał kontrakt sponsorski z Adidasem, mógł cieszyć się z pierwszego seniorskiego złota w karierze. W grudniu rozegrano Mistrzostwa Europy w biegach przełajowych. Zdecydowanym faworytem do wygrania imprezy był Ukrainiec Serhij Łebid. Biegacz wygrywał te zawody nieprzerwanie od 2001 roku i mierzył w kolejny, szósty z rzędu tytuł. Jak się okazało – włoskie San Giorgio su Legnano przyniosło mu ogromne rozczarowanie. Mistrz nie zdołał wejść nawet do pierwszej dziesiątki wyścigu. W tym karty rozdawał natomiast Mo Farah. Od początku czuł się dobrze, strategicznie podkręcał tempo, by ostatecznie zwyciężyć z przewagą siedmiu sekund nad drugim zawodnikiem. Tym samym Farah został drugim Brytyjczykiem w historii, który sięgnął po tytuł w biegach przełajowych. Po zakończeniu rywalizacji mediom mówił:
„Czułem się pewnie, ale walczyłem trochę na starcie, wszyscy się spinali, więc postanowiłem po prostu osiąść w grupie i poczekać. Musiałem ciężko pracować na ten cel i aby go osiągnąć, spędziłem miesiąc przygotowując się w RPA”.
W 2007 roku Brytyjczyk po raz pierwszy wystartował w seniorskich mistrzostwach świata. Mimo że debiutował, to w Osace chciał walczyć o najwyższe cele. Wystartował na dystansie 5000 metrów i pokazał niezwykłą odwagę. Jego poczynania chwalił nawet legendarny komentator i biegacz – Steve Cram. Mo był bowiem jedynym biegaczem w stawce, który postanowił zaryzykować i rzucić wyzwanie Bernard Lagatowi. Pochodzący z Kenii, a reprezentujący USA, zawodnik 29 sierpnia został mistrzem świata w biegu na 1500 metrów. Na dystansie 5000 metrów liczył na swój świetny finisz. Jak się okazało – rywale niejako ułatwili mu zadanie. Nie forsowali tempa, a bieg starali się rozegrać taktycznie.
Jedynym w stawce, który postanowił zaryzykować był Mo Farah. Na 500 metrów przed metą wysunął się na czoło stawki i zaatakował. Prowadził, ale nie zdołał utrzymać świetnej pozycji. Spadł na szóste miejsce i po raz kolejny okazał się najlepszym Europejczykiem, ale musiał uznać wyższość biegaczy z Afryki. Tuż po wyścigu mówił:
„Jestem zdecydowanie rozczarowany, ale to moje pierwsze mistrzostwa świata i mam nadzieję, że wyciągnę z tego wnioski. Moje nogi po prostu padły na ostatnich 50m, ale teraz chcę pojechać na Olimpiadę w Pekinie i zobaczyć co się stanie.”
Przygotowując się do pierwszego olimpijskiego występu, Mo podjął kolejną odważną decyzję. Uznał, że jeśli ma wygrywać z Kenijczykami, to musi pojechać do Kenii. Pobyt w tym państwie był dla niego niezwykłym doświadczeniem. Mimo tego, że wychował się w Afryce, to jak twierdził – doznał swoistego szoku kultowego. Musiał przywyknąć do życia w obozie oraz obyć się bez typowych dla zachodniego świata wygód. W swojej książce wspominał:
„W wiosce można było oglądać telewizję satelitarną, ale oprócz tego nie było nic: internetu, sklepów, restauracji, kina. Musiałem pić wodę z butelki, ponieważ mój żołądek buntował się przeciwko kranówce, którą żłopali Kenijczycy. (…) W Kaptagat trenuje się niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę – tydzień w tydzień ponad sto pięćdziesiąt kilometrów ostrego biegania. Kiedy to zrozumiałem, wreszcie zacząłem robić postępy.”
Z optymistycznym nastawieniem Farah spoglądał więc w kierunku olimpijskiego występu w Pekinie. O tym, jak wyobraża sobie olimpijski start oraz czym będzie się on różnił od standardowego występu, opowiadał w rozmowie z Eurosportem:
„W zwykły dzień start byłby wieczorem. Obudziłbym się rano, poszedłbym na 20-25 minutowy jogging, wziąłbym prysznic i zjadł śniadanie: kilka kawałków chleba i kawa. Potem wróciłbym i ogoliłbym włosy. Około siedmiu godzin przed wyścigiem zjadłbym dobry lunch: ryż, kurczak, coś zwyczajnego z dużą ilością białka i bez sosu. Potem spróbowałbym się przespać. Około czterech godzin przed wyścigiem muszę być na stadionie, więc wsiadłbym do autobusu i rozejrzał wokół. Dwie godziny przed zacząłbym rozgrzewkę z moim ipodem i porozmawiał z trenerem. W tym momencie zacząłbym się naprawdę denerwować. (…) Olimpiada jest inna (…) Nie można wywierać na sobie presji, trzeba być maksymalnie zrelaksowanym”.
Dodawał także, że jest gotowy na życie w wiosce olimpijskie i wiążące się z tym niewygody. Zaplanował również, jak spędził wolny czas – miał grać na Nintendo Wii ze swoimi przyjaciółmi.
Niestety – w Chinach Mo Farah poniósł największą porażkę w swojej karierze. Szalejąc na treningach w Arizonie, do Kraju Środka przyleciał zwyczajnie przetrenowany i odpadł w eliminacjach! O tym, co się wydarzyło, na gorąco załamany mówił:
„Myślałem, że tempo jest wolne. Oglądałem pierwszy bieg. Wiem, że było wolne. Postanowiłem przesunąć się do przodu. Mój partner, Moses, powiedział, żebyśmy docisnęli. Przyspieszyliśmy. Potem zrobiło się ciasno i nie mogłem się przebić. (…) Wiedziałem, że rywale lepiej finiszują. Walczyłem do końca. Starałem się, ale jestem bardzo rozczarowany.”
Farah do domu wrócił zdruzgotany. Uznał jednak, że mocnymi treningami i nowymi sukcesami wymaże ze swojej głowy negatywne wspomnienia. Rozpoczął przygotowania do nowego sezonu. Podczas nich po raz pierwszy pojechał na obóz do Etiopii, która zrobiła jednak na nim dużo gorsze wrażenie niż Kenia – ludzie byli mniej gościnni, a on trenował pośród rozpadających się domów i ogromu śmieci. Mimo kiepskich wspomnień okres treningowy mógł zaliczyć do dość udanych i pracę przekuł w niezłe wyniki. W Halowych Mistrzostwach Europy w Turynie spisał się świetnie – nie tylko wygrał, ale również ustanowił nowy rekord mistrzostw. Gdy jednak przyszło do światowych zmagań, które tym razem odbyły się w Berlinie, to ponownie musiał obejść się smakiem. W biegu na dystansie 5000 m Farah zajął dopiero siódme miejsce, a do podium mistrzostw świata stracił około dwóch sekund. Czuł, że nie tylko się nie rozwija, ale wręcz jest słabszy niż przed dwoma laty. Zdecydował się na radykalny i nietypowy krok – uznał, że będzie trenował na własną rękę. Postawił na duży kilometraż i sam rozpisywał sobie treningi. Oczywiście, podpatrywał innych i rozmawiał z wieloma szkoleniowcami, ale sam był swoim trenerem. Taka sytuacja, choć ciekawa, nie była jednak optymalna i Mo zaczął rozglądać się za nowymi możliwościami. Dave Bedford zaczął go nawet namawiać, by zrezygnował z wyścigów na bieżni na rzecz startów w maratonach. Obiecał również, że porozmawia z Alberto Salazarem, czy ten nie zgodziłby się poprowadzić Faraha.
Nim opowiem o tym, w jaki sposób Amerykanin odniósł się do propozycji prowadzenia tego zawodnika, to i jemu należy poświęcić kilka słów. Salazar, to człowiek, który w latach 80. trzy razy z rzędu wygrał maraton w Nowym Jorku. Później zajął się szkoleniem, a w 2001 roku stanął na czele Nike Oregon Project. Był to program, który miał doprowadzić do stworzenia grupy mocnych, długodystansowych biegaczy z USA. I to właśnie z nim współpracę, już w 2009 roku, chciał nawiązać Farah. Salazar zdecydował się odmówić biegaczowi, a powody jego decyzji Mo opisał w swojej biografii. Po pierwsze, przeszkodą miała być narodowość Faraha – celem Nike Oregon Project miało być szkolenie Amerykanów, a nie Brytyjczyków. Po drugie – Mo współpracował z Adidasem, a patronem projektu było Nike. Po trzecie, i najciekawsze, Salazar odmówił, ponieważ uznał, że Farah nie powinien jeszcze zmieniać swojej specjalizacji na maratony. Bedfordowi miał wyjaśniać:
„Widziałem kilka startów Mo i uważam, że ten chłopak ma wielki potencjał. Może go zrealizować, jeśli tylko popracuje nad jedną, może dwoma niedoskonałościami.”
Szybko okazało się, że Salazar miał rację, a nowy – 2010 rok – przyniósł Farahowi kilka ważnych momentów. Zarówno w tym sportowym, jak i prywatnym życiu. W kwietniu poślubił bowiem Tanię, czyli kobietę, którą miłością darzył przez lata i na której uczucie długo czekał. Para poznała się jeszcze w latach szkolnych i długo pozostawała w koleżeńskiej relacji. Farah często miał odwiedzać koleżankę w jej domu, a ta zaplatała mu warkoczyki. Próbował z nią flirtować, ale nie potrafił tego robić – w poświęconym zawodnikowi filmie kobieta wspominała, że „po prostu mówił cześć i nie brzmiało to zalotnie”. Mimo iż wyznał jej swoje uczucia, to Tania nie odwzajemniła jego miłości. Swoje pierwsze dziecko, czyli Rhiannę urodziła ze związku z innym partnerem, z którym jednak szybko się rozstała. Na początku 2008 roku Mo i Tania ponownie mieli nawiązać kontakt – Farah znalazł jej profil na Facebooku i zdecydował się napisać do dawnej ukochanej. Zaczęli się spotykać i wspólnie oglądać serial, który ich połączył. To właśnie podczas jednego z odcinków „Skazanego na śmierć” Mo miał przytulić Tanię, która nie odrzuciła jego zalotów. Później zamieszkali razem, a w kwietniu 2010 roku zostali małżeństwem. Farah przysposobił również Rhiannę, którą traktuje jak rodzoną córkę.
Końcówka 2009 roku oraz pierwsze starty w nowym sezonie przyniosły Brytyjczykowi zarówno sukcesy, jak i ukazały jego problemy zdrowotne. Farah okazał się najlepszy w Great South Run, czyli biegu ulicznym. Nie dał się zgubić rywalom, mądrze rozłożył siły, a dodatkowo był niesiony głosami publiczności. Dużo gorzej zakończył się dla Mo kolejny występ. W mistrzostwach Europy w biegach przełajowych wywalczył srebro, ale na mecie zemdlał. Był tak wyczerpany, że zamiast stanąć na podium, musiał zostać zniesiony na noszach i przebywać w centrum medycznym.
Sytuacja powtórzyła się na początku stycznia w Edynburgu, gdzie miał nieprawidłowo rozłożyć siły. Zaczął zbyt szybko, by do mety dotrzeć na trzeci pozycji. Po biegu jednak znów poczuł się źle. Badania, które przeprowadzili lekarzem, wykazały, że w organizmie biegacza brakuje żelaza oraz magnezu. Miał zacząć przyjmować suplementy, ale jego plan treningowy nie został zaburzony. Powrócił również do współpracy z Alanem Storey’em. Tym razem jednak przebiegała ona na nieco innych zasadach, a Mo korzystał z pomocy konsultantów, których samodzielnie dobierał. Efekty takiego podejścia świat zobaczył w Barcelonie.
Słoneczna Hiszpania w 2010 roku gościła Mistrzostwa Europy. Farah zdecydował się pobiec w aż dwóch konkurencjach – zarówno na 5000 m, jak i na 10 000 metrów. W pierwszej z konkurencji miał oczywiście niewyrównane rachunki z reprezentantem gospodarzy Jesúsem Españą, który cztery lata wcześniej pokonał go o centymetry.
27 lipca rozegrano bieg na dystansie 10 000 metrów. Farah rozegrał go koncertowo, obserwował, nie szarżował, ale zaatakował w dobrym momencie i po prostu wygrał. Sukces mógł świętować w wyjątkowym towarzystwie. Srebro wydarł bowiem Chris Thompson – jego reprezentacyjny kolega, który był zawodnikiem po wielu przejściach.
31 lipca Farah stanął na starcie biegu na 5000 metrów. Podobnie, jak cztery lata wcześniej, znów o złoto walczył z Españą. Tym razem jednak okazał się zdecydowanie lepszy od reprezentanta gospodarzy. Mimo że ściany wspierały Hiszpana, to ten do mety dotarł ze stratą około 10 metrów do Faraha. Brytyjczyk natomiast świętował – padł na kolana, uniósł ręce do góry i się pomodlił. Na tę wygraną czekał przez cztery długie lata.
Mo nie tylko wyrównał rachunki ze swoim europejskim rywalem, ale również zapisał się w historii. Został dopiero piątym w dziejach zawodnikiem, który podczas Mistrzostw Europy sięgnął po tytuły zarówno na 5000, jak i 10000 metrów. Zachwycony mówił:
„Trudno ująć w słowa to, co czuję. To nie było łatwe. Musiałem na to ciężko pracować i nie mogę uwierzyć, że jestem podwójnym mistrzem. Sprawdzałem na ekranie, jak daleko w tyle jest España. Sprawdzałam i sprawdzałem, czy mam wystarczającą przewagę. Bolało mnie, ale nie mogłem pozwolić, by mnie wyprzedził. (…) Gdy przekroczyłem linię mety, nie mogłem uwierzyć, że ukończyłem wyścig jako pierwszy”.
Wyczyn zawodnika docenił także srebrny Hiszpan, który tuż po biegu miał mu powiedzieć krótko: „Jesteś wielkim mistrzem”. Tytuł lekkoatlety roku przyznało mu natomiast British Olympic Association. Szaleli także fani, którzy podobnie jak dziennikarze, oczami wyobraźni wiedzieli Mo na olimpijskim podium w Londynie w 2012 roku.
Farah wiedział jednak, że jeśli chce być najlepszy nie tylko w Europie, ale także na świecie, to nadal musi szukać dodatkowych bodźców i możliwości. Po raz kolejny postanowił skontaktować się z Salazarem. Tym razem jednak chciał, by Amerykanin szykował go nie do biegów maratońskich, ale do startów na bieżni. Salazar przystał na propozycję, a Mo przeprowadził się wraz z bliskim do Portland. W USA zaznał spokoju, którego brakowało mu na Wyspach. Dla Amerykanów był zdecydowanie bardziej anonimowy i mógł skupić się na treningach. Kontrowersyjną dla wielu decyzję o zmianie szkoleniowca omawiał w rozmowie z BBC Sport:
„Ostatni rok był dla mnie wspaniały, ale jeśli kiedykolwiek zamierzam zbliżyć się do medalu w mistrzostwach świata lub igrzyskach olimpijskich w 2012 roku, to coś musiało się odrobinę zmienić. Alberto jest kimś, kogo zawsze postrzegałem jako wielkiego trenera i spoglądałem w jego stronę. On trenował wielu wielkich sportowców, sam był wielkim sportowcem. Spotkałem się z nim kilka razy i bardzo dobrze się z nim dogadywałem i wierzę, że może po prostu zrobić to ½% różnicy, abym zbliżył się do medalu”.
Już na początku współpracy Salazar poddał nowego podopiecznego interesującemu testowi. Najpierw kazał mu przebiec 200 metrów na bieżni, a następnie ten sam dystans pokonać w biegu pod górę. Różnica między czasami, które uzyskał wyniosła aż pięć sekund, zdaniem trenera powinna być o połowę mniejsza. Wyjaśniał, że Farahowi brakuje siły i to również w tym kierunku zaczął go szkolić. Ogromną wagę szkoleniowiec miał przywiązywać również do elementów technicznych i stylu biegu. Uważał, że popełniając nawet małe błędy Farah tracił dużo energii, której później brakowało mu do walki o najwyższe cele.
Efekty nowych treningów niezwykle szybko stały się widoczne i już w sezonie halowym Brytyjczyk brylował. Nie tylko po raz kolejny został halowym Mistrzem Europy, ale również ustanawiał rekordy – m.in. został najszybszym Europejczykiem na dystansie 5000 metrów. W marcu Mo wystartował także w półmaratonie w Nowym Jorku. W debiucie popisał się rewelacyjnym, niemalże sprinterskim finiszem i odniósł imponującą wygraną.
Zwieńczeniem letniego sezonu, a także próbą generalną przed londyńskimi igrzyskami, były mistrzostwa świata w Daegu. Do Korei Południowej Farah leciał w konkretnym celu – chciał zdobyć złoto mistrzostw świata. Był również jednym z faworytów do tytułu. Na początku czerwca podczas zawodów Diamentowej Ligi nie tylko poprawił swój rekord życiowy i ustanowił nowy rekord Europy na dystansie 10 000 metrów, ale także ograł całą afrykańską śmietankę. Tym samym udowodnił, że to, co długo wydawało się niemożliwe, czyli równa rywalizacja z Kenijczykami i Etiopczykami, stała się dla niego osiągalnym celem.
Jako pierwszy rozegrano finał biegu na 10 000 metrów. Bieg miał iście dramatyczny przebieg. Farah popełnił karygodny i kosztowny błąd – nie przeanalizował dokładnie, z kim stanie tego dnia na linii startu. Znał najważniejszych konkurentów, ale nie miał pojęcia, kim jest Ibrahim Jeilan, a to właśnie ten zawodnik pozbawił go marzeń. Początkowo wydawało się, że Brytyjczyk ma wszystko pod kontrolą i sumiennie realizuje zaplanowany scenariusz. 500 metrów przed metą objął prowadzenie, a po dzwonku zbudował sobie przewagę. Ta jednak zaczęła topnieć na ostatnich 100 metrach. Jeilan zbliżał się w nieubłaganym tempie, by na zaledwie 10 metrów przed metą wyprzedzić Mo Faraha. Brytyjczyk do mety dotarł jako drugi. Po biegu o tym, co zaważyło na sukcesie Etiopczyka, mówił:
„Widziałem, że na 100 m przed końcem był tam, ale moje nogi po prostu nie mogły mi dać więcej. Myślałem, że mam prędkość, aby wygrać wyścig. Przebiegłem ostatnie okrążenie w 53 sekundy i dałem z siebie 110%, ale to po prostu nie wystarczyło. Lepszy wygrał tego dnia.”
O porażce Mo musiał szybko zapomnieć, przed nim bowiem malowała się kolejna medalowa szansa. Na dystansie 5000 metrów także mógł pokusić się o walkę z najlepszymi. Tym razem niemalże do ostatnich metrów utrzymał nerwy na wodzy i nie pozwolił wyrwać sobie zwycięstwa. Za słaby dla Mo na finiszu okazał się nawet obrońca złota Amerykanin Lagat. Brytyjczyk sięgnął po złoto i z zawodnika, który przed trzema laty odpadł w olimpijskich eliminacjach, a w globalnych imprezach nie stawał na podium, został faworytem olimpijskich zmagań w Londynie. Po zdobyciu pierwszego mistrzowskiego tytułu w karierze mówił:
„Mój trener Alberto powiedział mi, żebym wierzył w siebie i tak właśnie zrobiłem. Moja rodzina wiele poświęciła, wyprowadzając się z domu, w którym czuliśmy się komfortowo, ale wszystko było tego warte”.
Dodawał również, że on sam nie wie, co wydarzy się w Londynie i czy będzie w stanie walczyć o olimpijski dublet. Jednocześnie zapewniał, że dalej będzie robił to, co potrafi najlepiej. Nim jednak powrócił do morderczych treningów, to zdecydował się na kolejną wyprawę do Somalilandu. Do Afryki zabrał również żonę i córkę, które wraz z nim obserwowały szaleństwo, które na punkcie Mo prezentowali miejscowi. Na lotnisku zawodnika witały media oraz burmistrz miasta i minister sportu, a zwykli mieszkańcy Somalilandu wychodzili przed swoje domy, by witać samochód z jadącym biegaczem. Wielu z nich miało mieć na sobie również koszulki z jego imieniem i brytyjską flagą. Dawali oni jednoznaczny wyraz temu, że mimo iż Farah wygrywa dla Wielkiej Brytanii, to jest również ich narodowym bohaterem.
Podczas podróży Mo doświadczył jednak nie tylko pozytywnych przeżyć. Jak napisał w swojej autobiografii – pewnego dnia brat miał zabrać go do sierocińca w Hargesjie. Tam zobaczył ogromną grupę sierot, których rodzice zmarli m.in. w wyniku największej od lat suszy. Mieszkały one w tragicznych warunkach:
„W sierocińcu ujrzeliśmy rozdzierający serce widok: dwadzieścioro maluchów stłoczonych w jednym małym pokoju, troje noworodków śpiących w jednym łóżeczku, fatalne warunki bytowe, brud, brak podstawowej higieny. W sierocińcu mieszkało około stu pięćdziesięcioro dzieci, od niemowląt po dwunastolatki”.
Nie może więc dziwić, że od razu po powrocie na Wyspy Mo i Tania postanowili zacząć działać. Zdecydowali się stworzyć fundację, która będzie wspierać mieszkańców Afryki Wschodniej. Organizacja o nazwie Mo Farah Foundation istnieje do dziś, a wraz z kolejnymi sukcesami biegacza, o których opowiem Wam już za moment, zaczęła rosnąć w siłę.
Nadszedł kolejny, już olimpijski sezon. Brytyjczycy z niecierpliwością wyczekiwali występu swoich gwiazd na rodzimej ziemi. Fani wierzyli, że Mo Farah dostarczy im nie tylko wielkich emocji, ale również zwyciężył na ich oczach. O tym, jak wiele oczu było skupionych na biegaczu oraz wsparciu, na które mógł liczyć, opowiadał jego serdeczny kolega – Usain Bolt. Wielki sprinter wspominał, że Mo był witany zdecydowanie głośniej niż on sam. Trudno się więc dziwić, że Farah musiał odczuwać dużą presję. Dodajmy, że termin jego olimpijskich występów zbiegł się z końcówką ciąży Tanii. Niesamowicie wyrozumiała kobieta miał więc prosić otoczenie zawodnika, by ten nie dowiedział się, jeśli urodzi w trakcie igrzysk. Wiedziała, że Mo nie może pozwolić sobie na najmniejsze rozproszenie. Ostatecznie kobieta urodziła już po zakończeniu startów przez męża, a ten mógł nowonarodzonym córkom podarować niezwykły prezent. Co takiego od niego otrzymały? Zdradzę Wam to już za chwilę. Nim jednak to nastąpi wyruszmy razem w podróż na lekkoatletyczny stadion w Londynie.
Do dziś obiekt robi ogromne wrażenie, a jego wielkość może przytłaczać. To właśnie na nim – 4 sierpnia – Mo Farah wystartował w biegu na 10 000 metrów. Gdy rozpoczynał swój bieg, to brytyjscy fani byli już w rewelacyjnym nastroju. Świętowali bowiem wygraną Jessiki Ennis w siedmioboju, a także obserwowali świetne próby Grega Rutherforda w skoku w dal. Zwieńczeniem złotego dnia miał być wyścig Faraha, który dla wielu fanów miał po prostu dopełnić formalności.
Tak łatwo jednak nie było, bowiem również rywale mieli ten sam plan co Farah – chcieli zdobyć olimpijskie złoto. Bieg początkowo przebiegał dość spokojnie, na tyle, że Mo miał jeszcze czas zerknąć, jak wygląda rywalizacja w konkursie skoku w dal i odnotować, że Rutheford sięga po złoto. W połowie dystansu do ataku przystąpił jednak Erytrejczyk Tadese. Gdy konkurenci próbowali podkręcić tempo, to Mo zwrócił się do swojego kolegi z grupy treningowej – Amerykanina Galena Ruppa, by poinformować go, że to jeszcze nie pora na szarżowanie. Spokój i taktyka, przyniosły biegaczom efekty. Zawodnicy dołączyli do prowadzących, a w kluczowym momencie Farah zaatakował. Tym razem Brytyjczyk po prostu pędził do mety – nie patrzył na ekran, nie kontrolował czasu na zegarze, ale na oczach ponad 80-tysięcy kibiców, gnał. Na mecie okazało się, że nie tylko wygrał, ale jego kolega Galen zdobył srebro. Wychowanków Salazara dzieliła mniej niż sekunda.
Stadion oszalał, a dzień, w którym Farah zdobył swoje pierwsze złoto, również z uwagi na sukcesy pozostałych brytyjskich zawodników, do historii przeszedł jako Super-Sobota. Momentalnie każdy chciał znaleźć się blisko mistrza olimpijskiego, który był jednak mocno wyczerpany po swoim starcie. Musiał zamknąć się w hotelowym pokoju, a szkoleniowiec Barry Fudge donosił mu jedzenie. Podobnie, jak przed kilkoma laty, Mo wyrzucił również kartę do telefonu. Nowy numer otrzymała od niego tylko żona, a nie dał go nawet matce i bratu. Spał, jadł i szykował się do kolejnego olimpijskiego starcia.
Gdy on wyciszał się w samotności, to media opisywały nie tylko jego historię, ale również wskazywały, jaki jest wymiar społeczny oraz religijny jego sukcesu. The Independent podkreślał, że jako pochodzący z Somalii, a wychowany w Wielkiej Brytanii zawodnik, Mo jest symbolem dla krajowych mniejszości etnicznych. Cytowany przez tytuł Abdi Kadir Ahmed – somalijski pracownik społeczny mówił:
„Mo Farah jest niesamowicie ważny dla Somalijczyków w Wielkiej Brytanii. Pokazuje, co możemy zrobić, że integrujemy się z brytyjskim społeczeństwem i możemy osiągnąć wielkie rzeczy. Wysyła bardzo silny komunikat do naszej młodzieży, że nie muszą być na czołówkach gazet z powodu przestępczości lub niskich osiągnięć. To już jest wypaczony obraz, a Mo pomaga nam temu przeciwdziałać.”
Dedykowany społeczności muzułmańskiej magazyn „Emel” rozmawiał z biegaczem o wpływie religii na odnoszone przez niego sukcesy. W rozmowie Farah podkreślał, że wzoruje się na Koranie oraz wyjaśniał, w jaki sposób wiara wpływa na jego samopoczucie:
„W Koranie jest też napisane, że musisz ciężko pracować niezależnie od tego, co robisz, dlatego ciężko pracuję na treningach i to ma wiele wspólnego z odnoszeniem sukcesów. To nie przychodzi z dnia na dzień, musisz na to trenować i wierzyć w siebie; to najważniejsza rzecz. (…) Myślę, że to, jaki jestem, jak jestem wyluzowany, ma wiele wspólnego z byciem muzułmaninem i posiadaniem wiary.”
W biegu na 5000 metrów największym rywalem Faraha był Etiopczyk Dejen Gebremeskel. Rywal postanowił nie czekać i dość szybko narzucił mocne tempo. Prawdopodobnie liczył, że zmęczy Brytyjczyka, który w nogach miał już przecież zwycięskie 10 000 metrów. Jego wysiłki okazały się jednak niewystarczające. Mo cierpiał, ale wykrzesał z siebie pokłady energii i znów okazał się najlepszy! Dwa olimpijskie tytuły stały się faktem. Jego wygraną świętował również Usain Bolt. Tego samego wieczora Jamajczyk sięgnął po trzecie olimpijskie złoto w Londynie – wraz ze sztafetą wygrał i pobił rekord świata. Na mecie pokazał „Mobota” – to słynny gest wykonywany przez Mo Faraha. Brytyjczyk miał wymyślić go jeszcze przed igrzyskami wraz z kolegami, gdy planował, co zrobi, jeśli będzie najlepszy.
Skoro igrzyska dobiegły końca, to muszę zdradzić Wam wcześniej zapowiadany sekret – bliźniaczki, tuż po narodzeniu, od świeżo upieczonego taty otrzymały oczywiście olimpijskie krążki. Można żartobliwie stwierdzić nawet, że Mo w Londynie musiał wygrać podwójnie, bo przecież nie mógł pozbawić żadnej z córek pierwszego prezentu w ich życiu.
Zanim opowiem Wam o tym, jak dalej toczyła się kariera Faraha, to powróćmy jeszcze na moment do początku 2012 roku. Biegacz wziął wtedy udział w programie telewizyjnym „The Cube”. To teleturniej, w którym uczestnicy rozwiązują zadania stojąc wewnątrz zbudowanego ze szkła akrylowego sześcianu. Ich poziom z rundy na rundę oczywiście wzrasta. Ku zaskoczeniu wielu – Mo okazał się pierwszym w historii uczestnikiem brytyjskiej edycji show, który zdobył główną nagrodę. 100 tysięcy funtów przekazał na rzecz swojej fundacji.
Także olimpijski sukces biegacz wykorzystał do niesienia pomocy. Zorganizował pierwszy w historii Mo Farah Foundation bal charytatywny, podczas którego odbyła się również licytacja charytatywna. Za najwyższą kwotę sprzedano wtedy buty Usaina Bolta. Zebrane środki zostały przeznaczone na budowę nowego sierocińca w Hargejsie. Tego, który Mo odwiedził rok wcześniej i nad losem jego małych mieszkańców nie potrafił przejść obojętnie.
Farah po raz pierwszy znalazł się również w interesującym rankingu, w którym od 2012 roku umieszczany jest nieprzerwanie – trafił na listę „The Muslim 500”, na której umieszczani są muzułmanie wywierający największy wpływ w różnych kategoriach życia (w tym również w sporcie).
Cztery kolejne lata startów biegacza można by zawrzeć w krótkim powiedzeniu: idź złoto do złota. W Moskwie w 2013 roku, w Zurychu w 2014 roku, w Pekinie w 2015 roku oraz na olimpijskich igrzyskach w Rio w 2016 roku Farah nie znalazł pogromców. Był po prostu najlepszy. Sprowadzenie jego sukcesów do tak krótkiego stwierdzenia byłoby jednak sporym nietaktem, bowiem każda z wygranych została okupiona ogromnym wysiłkiem oraz była efektem treningów z Salazarem. Za ich kulisy zajrzeli twórcy filmu „Mo Farah: No Easy Mile” – zobaczyliśmy, jak Mo korzysta z kriokomory oraz jak ocieka potem po swoich treningach. Dowiedzieliśmy się także, że prowadzi dziennik, w którym zapisuje, co zrobił danego dnia. Twierdził również, że jego ówczesny kilometraż – film powstał w 2016 roku – wynosił nawet 200 kilometrów tygodniowo.
Wróćmy jednak do 2013 roku i kolejnych, poolimpijskich wyczynów Faraha. Biegacz nie tylko wystartował w moskiewskich mistrzostwach świata, gdzie ponownie zgarnął dublet, ale wielkim wyczynem popisał się także podczas zawodów Diamentowej Ligi w Monako. Brytyjczyk pobiegł na dość nietypowym dla siebie dystansie 1500 metrów i wykręcił rewelacyjny czas. Na metę wpadł na drugiej pozycji z czasem 3:28:81. Nie tylko został siódmym najszybszym zawodnikiem w historii tego dystansu, ale również ustanowił nowy rekord Europy. Miano najszybszego Europejczyka odebrał mu dopiero w 2021 roku Jakob Ingebrigtsen podczas igrzysk w Tokio.
Farah dobrze prezentował się również poza bieżnią. Startował w półmaratonach i w nich także poprawiał narodowe rekordy oraz zajmował wysokie pozycje. W lutym w Nowym Orleanie był najszybszy. Na finiszu pokonał Gebre Gebremariama – byłego zwycięzcę maratonu w Nowym Jorku. Po raz drugi rekord kraju Mo wyśrubował w trakcie imprezy Great North Run. Podczas największego rozgrywanego na świecie półmaratonu sięgnął po drugą pozycję. Jego starcie z Kenenisą Bekele oraz Haile Gebrselassie ma już status kultowego pojedynku. Media opisywały go jako pojedynek trzech najlepszych męskich biegaczy długodystansowych w historii. Panowie walczyli zaciekle, a Bekele, który odniósł wygraną, popisał się niesamowitą taktyką. Już na początku biegu niespodziewanie odpadł od dwóch największych rywali. Jak później tłumaczył był to celowy ruch z jego strony:
„Właściwie to nie męczyłem się w tamtym momencie. Chciałem, aby tempo trochę wzrosło, ale jeśli trzymamy się razem, to tempo może być wolne, ponieważ czekamy na siebie nawzajem. Chciałem, aby tempo było trochę forsowane, więc dlatego („odpadłem”)”.
Podwójna wygrana w Moskwie spowodowała, że Farah nie tylko został określony przez Sebastiana Coe oraz Brendana Fostera największym brytyjskim atletą wszech czasów, ale również został finalistą nagrody IAAF World Athlete of the Year. Trafił również na listę najpopularniejszych sportowców, których nazwisko wyszukiwali internauci. W zestawieniu, w którym zwyciężył Leo Messi, przed Luisem Suarezem oraz Garethem Balem, Mo zajął fenomenalne czwarte miejsce. Co istotne – biegacz był jednym z dwóch, obok kolarza Chrisa Froome’a, nie-piłkarzem, który wszedł do czołowej dziesiątki zestawienia.
Natomiast trener Mo, czyli Salazar, otrzymał specjalną nagrodę od Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych. Podczas uroczystej gali, która w grudniu 2013 roku odbyła się w Monte Carlo, trener ujawnił, że wraz z podopiecznym zaczął pracować nad zmianą jego stylu biegu. Przygotowując swojego zawodnika do maratonów, Salazar chciał sprawić, by jego krok stał się mniej sprężysty, a ruchy były bardziej ekonomiczne.
Nim opowiemy o tym, co wydarzyło się w kolejnym roku, to wróćmy na moment do Nowego Orleanu. Po wygranym półmaratonie Mo udzielił telewizyjnego wywiadu, który sprawił, że przeprowadzająca go dziennikarka stała się gwiazdą sieci. Prezenterka LaTonya Norton nie była specjalistką od sportowych zmagań. W efekcie nie tylko pogratulowała biegaczowi wygranej, ale również zadała mu zaskakujące pytanie: „Czy biegałeś już wcześniej?”. Gdy Farah okazał swoje zaskoczenie, to dopytywała: „Czy nie biegałeś już wcześniej? To nie jest twój pierwszy raz?”. Nie chcąc zawstydzać reporterki Farah zgrabnie próbował wybrnąć z sytuacji i odpowiedział, że to jego pierwszy start w Nowym Orleanie, ale biegał już w półmaratonach. Nagranie stało się hitem internetu, a właściciel stacji przepraszał za sytuację i próbował wyjaśniać, że dziennikarka wiedziała o biegowy sukcesach Mo, ale niefortunnie sformułowała pytanie.
W kolejnym – 2014 roku – najciekawszym wydarzeniem z udziałem Mo nie był jego występ na Mistrzostwach Europy – w tych zmaganiach wygrał oczywiście zarówno na 5000 i 10000 metrów, a do mety docierał niezagrożony. Zdecydowanie większe emocje wzbudził natomiast występ Brytyjczyka w maratonie w Londynie. W tym wyścigu zajął ósme miejsce, a do mety dotarł z wynikiem 2:08:21. Sezon, w którym został najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii indywidualnych występów podczas Mistrzostw Europy, zwieńczył wygraną w półmaratonie Great North Run. Dystans przebiegł w czasie dokładnie jednej godziny.
Również i w 2015 roku Brytyjczyk zachwycał. W wieku 32 lat został najstarszym mistrzem świata na dystansie 10 000 metrów. W Pekinie po raz kolejny sięgnął po dublet. Śrubował również kolejne rekordy. W lutym ustanowił nowy rekord świata na dystansie 2 mil. W marcu pobił rekord Europy w półmaratonie w Lizbonie. Starcie w chińskim Ptasim Gnieździe, jak nazywany jest tamtejszy stadion olimpijski, było jedynie przedsmakiem tego, co miało wydarzy się w Rio. Do Brazylii Farah leciał, by napisać kolejny akt swojej wielkiej historii.
Nim jednak rozpoczął walkę o trzeci i czwarty olimpijski tytuł w swojej karierze, to wystartował na rodzimej ziemi w mistrzostwach świata w półmaratonie. Zawody rozegrane w Cardiff przebiegały w niezwykle trudnych warunkach. Biegaczom towarzyszył nie tylko deszcz, ale także mocny wiatr. Mo, który miał walczyć o złoty medal, nie był w stanie nawet nawiązać rywalizacji z Kenijczykami. Geoffrey Kamworor i Bedan Karoki rzucili wyzwanie wielkiemu mistrzowi, któremu ten nie podołał. Zaatakowali już na początku biegu i wytrzymali narzucone sobie tempo.
Brytyjczyk musiał natomiast walczyć o brązowy medal. Miejsce na podium wyszarpał dopiero na ostatniej prostej, na której poniósł go dopingujący tłum. Po wyścigu nie krył swoich emocji, ale równocześnie wymieniał się uprzejmościami ze złotym medalistą. Zwycięski Kamworor był absolutnym bohaterem dnia – nie tylko zdobył złoto z dużą przewagą, ale wywalczył je mimo tego, że na starcie poślizgnął się i musiał przedzierać przez słabszych zawodników, by wrócić do grupy liderów. Kenijczyk zapowiadał, że w Rio chce walczyć o złoty medal na dystansie 10 000 metrów. Farah, na łamach „The Guardian” odpowiadał, że tanio skóry nie sprzeda, a olimpijska rywalizacja będzie już nową historią.
Do jednego z najważniejszych startów w swojej karierze Mo przystępował w niezwykle dobrej formie, którą potwierdzał na każdym kroku. W maju zwyciężył w biegu na dystansie 10 000 metrów rozegranym w Eugene w ramach zawodów Diamentowej Ligi. W rywalizacji w ramach tego samego cyklu najlepszy okazał się także w Birmingham. Zwyciężył, bijąc rekord kraju, na dystansie 3000 metrów, a sukces zadedykował zmarłemu dwa dni wcześniej bokserowi Muhammadowi Alemu. Kolejną wygraną odniósł w lipcu w Londynie – wygrał na dystansie 5000 metrów i został liderem światowych tabel.
13 sierpnia rozegrano olimpijskie zmagania na dystansie 10 000 metrów. Jeszcze przed startem, pytana przez autorów filmu o jej mężu, Tania Farah mówiła, że jednym czego się obawia, to sytuacja, w której los przeszkodzi Mo w rozegraniu wyścigu w taki sposób, w który biegacz sobie to zaplanował. Kobieta nie pomyliła się, ponieważ bieg miał rzeczywiście dramatyczny, ale dzięki temu również epicki, przebieg.
Gdy zawodnicy pokonywali 10 kółko, to Mo nagle upadł. Przypadkiem został podcięty przez swojego dobrego przyjaciela oraz partnera treningowego – Galena Ruppa, z którym na olimpijskim podium stał w Londynie. W chwili, gdy Brytyjczyk wylądował na bieżni, zamrzeć musiały miliony fanów na całym świecie, dla których te kilka dramatycznych sekund trwało niczym godziny. Jednym, co potrafiła w takich okolicznościach zrobić Tania, która znajdowała się na trybunach, były okrzyki, by Mo wstawał. I rzeczywiście – biegacz wstał, a następnie dołączył do prowadzącej grupy. Przywrócił swój rytm biegu, odzyskał kontrolę nad wyścigiem, a na ostatnich metrach zrobił to co potrafił najlepiej. Jeszcze przed linią mety zdołał pokazać swojego charakterystycznego Mobota, a następnie fetować wygraną. Po zakończeniu rywalizacji o jej przebiegu mówił:
„Kiedy upadłem, myślałem tylko: Spróbuj wstać, spróbuj wstać. Nie panikuj, nie panikuj, nie panikuj. A potem wstałem i próbowałem po prostu przebrnąć przez to. (…) Jak tylko wstałem, miałem nadzieję, że chłopaki nie widzieli, jak upadam. (…) Pomyślałem, jest O.K., jest O.K., mam jeszcze dość długą drogę do przebycia. Gdyby to się stało na pięć lub sześć okrążeń przed końcem, myślę, że wyścig byłby już skończony”.
Farah został nie tylko pierwszym brytyjskim lekkoatletą w historii, który sięgnął po trzy indywidualne złote medale olimpijskie, ale również nawiązał do występu legendarnego Fina Lasse Virena. Biegacz w 1972 i 1976 zdobył cztery olimpijskie tytuły, a w Moskwie w 1972 roku, podobnie jak Mo, wygrał na dystansie 10000 metrów pomimo upadku. Farah stanął przed szansą zrównania się z tym zawodnikiem i zdobycia czwartego olimpijskiego złota.
Mimo zmęczenia, które odczuwał, w biegu na 5000 metrów również okazał się najlepszy. Po raz kolejny zachwycił świat, a Michael Johnson na antenie BBC na gorąco wyjaśniał, w czym tkwi sekret sukcesu Faraha:
„Wszyscy ciężko pracują, ale chodzi również o to, aby pracować inteligentnie, znaleźć rzeczy, które naprawdę sprawią, że pojawią się te marginalne zyski, oceniając i diagnozując, jakie obszary można poprawić. To, co jeszcze czyni Mo wyjątkowym, to jego inteligencja wyścigowa i zdolność do pokazania się w danym dniu i osiągnięcia wyników, do których jest zdolny.”.
Paula Radcliffe dodawała: „Mo nie wierzy, że zostanie pokonany. Nie widzi powodu, dla którego nie miałby być konkurencyjny w każdym wyścigu, w którym startuje”.
Zwieńczeniem sezonu Brytyjczyka była jego trzecia z rzędu wygrana w Great North Run. Zasypany został również nagrodami. Podczas ceremonii Golden Track po raz trzeci z rzędu został wybrany Europejskim Lekkoatletą Roku. Oczywiście – nie mogło być inaczej – Farah nie tylko odniósł szereg wygranych i zdobył dwa olimpijskie złota, ale sezon zakończył jako lider europejskich tabel na dystansach 1500, 3000, 5000, 10000 oraz półmaratonu!
W 2017 roku najlepsi lekkoatleci na świecie ponownie spotkali się w Londynie. Na brytyjskiej ziemi rywalizowali o medale mistrzostw globu. Mo po raz kolejny planował zwyciężać przed swoją publicznością. Zapowiedział również, że po tej imprezie ostatecznie pożegna się z rywalizacją na bieżni i skupi się na występach w maratonach.
Występ w biegu na 10 000 metrów opisać można jako starcie doświadczenia z młodością. Farah, który już dwa lata wcześniej został ówcześnie najstarszym mistrzem globu na tym dystansie, walczył z kolejnym pokoleniem afrykańskich talentów. Udowodnił jednak, że nadal dysponuje swoim błyskotliwym finiszem, który poniósł go do kolejnej wygranej.
Po biegu Brytyjczyk opowiadał, że występ był największym w jego dotychczasowej karierze:
„Poszli bardzo mocno. Wiedziałem, że będzie ciężko i musiałem wierzyć w mój sprinterski finisz. Ale to był jeden z najtrudniejszych wyścigów w moim życiu. Chłopaki mi go zafundowali”.
Bieg na o połowę krótszym dystansie przyniósł rozstrzygnięcia, których świat sportu nie widział od lat – po raz pierwszy od 2011 roku, gdy sięgnął po swój pierwszy mistrzowski tytuł, Farah przegrał podczas imprezy sezonu. Robił co tylko mógł, ale to nie wystarczyło. Najlepszy okazał się młody Etiopczyk Muktar Edris. Zaprezentował fantastyczny finisz, a na mecie pokazał… Mobota. Nowy mistrz zwyciężył i świętował w stylu, który przez lata prezentował Mo Farah.
Brytyjczyk pożegnał się ze startami na bieżni, a sezon zwieńczył kolejną wygraną w zawodach – Great North Run. Zwyciężył po raz czwarty z rzędu. Podjął także ważną decyzję – zdecydował o rozstaniu z Alberto Salazarem.
Nim opowiem o oficjalnych powodach jego decyzji, to należy nadmienić, że nad szkoleniowcem od dwóch lat zbierały się czarne chmury związane z podejrzeniami o podawanie swoim wychowankom środków dopingujących. Farah ignorował zarzuty, które formułowały media. Nie przejął się również tym, że powiązany z nim trener – Jama Aden – został w 2016 roku aresztowany po tym, gdy w hotelu w Hiszpanii, w którym przebywał, znaleziono EPO.
W związku ze wspominanymi oskarżeniami brytyjscy działacze mieli w kuluarach namawiać Mo, by też rozważył zakończenie współpracy z Salazarem. Do rozstania duetu rzeczywiście doszło, ale Brytyjczyk twierdził, że zależało mu na tym, by jego rodzina wróciła do Wielkiej Brytanii. W rozmowie z „The Sun” mówił:
„Nie opuszczam Nike Oregon Project i Alberto Salazara z powodu zarzutów o doping. Ta sytuacja trwa od ponad dwóch lat, gdybym miał odejść z tego powodu, zrobiłbym to wcześniej. (…) Gdybym kiedykolwiek miał jakikolwiek powód, by wątpić w Alberto, nie wspierałbym go przez cały ten czas. (…) Wyjeżdżam dlatego, że wraz z rodziną przeprowadzamy się z powrotem do Londynu. (…) ja i Tania zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo tęskniliśmy za spędzaniem czasu z naszymi przyjaciółmi i rodziną (…) Chcemy, aby dzieci dorastały w Wielkiej Brytanii. To dobre dla mojej rodziny.”.
Zawodnik, który miał poświęcić się maratońskim występom zdecydował się na współpracę z Garym Loughiem – mężem oraz byłym szkoleniowcem Pauli Radcliffe. Duet szybko zaczął odnosić maratońskie sukcesy.
Nim jednak nadszedł nowy sezon, to Mo Farah dostąpił wielkiego zaszczytu. Podczas ceremonii z udziałem królowej Elżbiety II otrzymał tytuł szlachecki i mógł tytułować się „sirem”. Decyzja o nadaniu biegaczowi tej godności była finałem trwającej od 2012 roku dyskusji na ten temat. Już po igrzyskach w Londynie rozważano przyznanie mu tego wyróżnienia. Temat powrócił w 2013 roku, a podczas Igrzysk w Rio o nadanie tytułu szlacheckiego Farahowi apelowało wielu internatów. Po otrzymaniu zaszczytu zawodnik mówił:
„Jestem szczęśliwy, że otrzymałem ten niewiarygodny zaszczyt od kraju, który był moim domem, odkąd przybyłem tutaj w wieku ośmiu lat. Wówczas nie znałem języka angielskiego.”
W marcu 2018 roku, już jako sir, Mo Farah zwyciężył w Wielkim Półmaratonie w Londynie. Miesiąc później stanął na podium londyńskiego maratonu. Do mety dotarł w czasie 2:06:22 i ustanowił nowy rekord kraju. Musiał jednak uznać wyższość Eliuda Kipchoge’a oraz Shura Kitata Tola. Z pierwszym z nich Farah przegrał o ponad dwie minuty. Drugi z rywali wyprzedził go o ponad półtorej minuty. Brytyjczyk nie powinien jednak narzekać, ponieważ w pokonanym polu zostawił wiele tuz biegowego świata – np. na szóstej pozycji uplasował się Kenenisa Bekele.
Po raz piąty Farah wygrał również w zawodach Great North Run. Mimo sukcesu był nieco rozczarowany swoim startem – wygrał, ale nie zdołał poprawić swojego rekordu życiowego. W uzyskaniu najlepszego wyniku w karierze miał mu przeszkodzić dość mocny wiatr. Wszystkie elementy układanki perfekcyjnie zawodnikowi udało się złożyć miesiąc później w Chicago.
Na amerykańskiej ziemi rozegrano 41. edycję słynnego maratonu. Farah zaprezentował wielką formę oraz miał okazję pobiec u boku swojego dobrego znajomego i przyjaciela – Galena Ruppa. Amerykanin, który rok wcześniej zwyciężył w tym wyścigu, tym razem zajął piąte miejsce. Najszybszy okazał się Mo Farah, który wygrał swój pierwszy bieg maratoński w karierze! Nie tylko pokonał znakomitych i utytułowanych rywali, ale również ustanowił nowy rekord Europy. Czas 2:05:11 uzyskał mimo dość trudnych warunków.
Wydawało się więc, że Farah odnalazł swoją nową sportową ścieżkę i wszedł na nią z przytupem. W lutym 2019 zawodnik ogłosił jednak, że ma nieco inne plany – zapowiedział, że rozważa występ olimpijski w Tokio, a jego serce nadal jest blisko startów na bieżni. Wyjaśniał:
„Byłem szczery i mówiłem, że skończyłem z bieżnią, ale część mnie za tym tęskniła. Czuję, że wciąż mogę zdobywać medale i robić to tak dobrze, jak przez lata.”
Zapowiadał, że w Japonii mógłby wystąpić na dystansie 10 000 metrów i powalczyć o trzecie z rzędu olimpijskie złoto w tej konkurencji. Takiego sukcesu nie odniósł żaden biegacz w historii. Dodawał także, że nie wyklucza, że podczas mistrzostw świata w Doha wystartuje na bieżni, a nie w maratonie. Mówił: „Wciąż jestem głodny” i zapewniał, że mimo upływu lat nie stracił swoich umiejętności finiszowania. Decyzję o starcie w katarskich mistrzostwach globu Mo uzależniał od wyniku maratonu w Londynie. W tym biegu chciał rzucić wyzwanie rekordziście świata i zwycięzcy sprzed roku. Eliud Kipchoge pobiegł jednak w tempie nieosiągalnym dla Faraha.
Kenijczyk powtórzył swój sukces, a do mety dotarł w czasie 2:02:37. Za jego plecami znaleźli się dwaj Etiopczycy, z którymi Mo nie zdołał nawiązać walki. Medaliści pobiegli o ponad dwie minuty szybciej od Brytyjczyka, który wywalczył piątą pozycję. Biegacz nie krył rozczarowania swoją postawą:
„Czułem się świetnie przed startem. Moim celem było podążanie za pacemakerem, ale po 20 milach, kiedy odpadłem, otworzyła się luka i trudno było mi ją zamknąć (…) Jestem sobą zawiedziony”.
W sierpniu agent Mo Faraha ogłosił również, że zawodnik zrezygnuje z występu na Mistrzostwach Świata w Doha. Termin imprezy miał kolidować z przygotowaniami do maratonu w Chicago, na którym Farah zamierzał się skupić. Przygotowując się do występu w USA, Brytyjczyk po raz szósty i ostatni w swojej karierze zwyciężył w zawodach Great North Run.
W Chicago Farah wystąpił źle. Maratoński dystans przebiegł najsłabiej w swojej karierze i zajął dopiero ósme miejsce. Jeszcze przed startem twierdził, że mimo iż nigdy nie wpadł na stosowaniu dopingu, to znalazł się na celowniku dziennikarzy, którzy zajmowali się sprawą Alberto Salazara. Szkoleniowiec został zdyskwalifikowany za stosowanie środków dopingujących, a Nike Oregon Project został zamknięty. W związku z tym, tuż przed startem maratońskiej rywalizacji, Farah mediom mówił, że nie tylko „jest prawdopodobnie jednym z najczęściej testowanych zawodników na świecie”, ale wskazywał także, że formułowane wobec niego oskarżenia mają być przejawem rasizmu. Zirytowany wyjaśniał:
„To nie dotyczy Mo Faraha, to dotyczy Alberto Salazara. Nie jestem Alberto. Nigdy nic mi nie podawano. Nie jestem na testosteronie lub czymkolwiek innym. W tamtym okresie nigdy nie widziałem żadnych wykroczeń, kiedy tam przebywałem. Ten zarzut dotyczy Salazara, a nie Mo Faraha”.
Twierdził wręcz, że dziennikarze są zawiedzeni tym, że o nic nie mogą go oskarżyć. Mimo jasnego przekazu, który formułował Brytyjczyk, to nie był on w stanie zaprzeczyć temu, że swoje największe sukcesy odnosił w czasie, gdy trenował u boku Alberto Salazara.
Pod koniec sezonu i po porażce w Chicago Farah ogłosił, że zawiesza swoją maratońską karierę i zaczyna przygotowania do występu w Tokio. Zamierzał znów stanąć do walki na bieżni. Tak się jednak nie stało.
Podczas przygotowań do imprezy, którą przesunięto o rok z powodu wybuchu pandemii koronawirusa, we wrześniu 2020 roku Farah pobił rekord wszech czasów w biegu godzinnym. W 60 minut pokonał dystans 21,330 metrów.
„Dałem z siebie wszystko” – tymi słowami Mo Farah podsumował swój występ 25 czerwca 2021 roku. Na stadionie w Manchesterze walczył o olimpijskie minimum. Wcześniej – 5 czerwca – fatalnie wystąpił w Birmingham. Na dystansie 10 000 metrów zajął ósme miejsce i uzyskał słaby czas. Jego ostatnią szansą na start w Japonii był więc udany występ w Manchesterze. Wysiłki Mo na żywo relacjonowało BBC. By uzyskać olimpijską kwalifikację biegacz musiał uzyskać czas 27:28 lub lepszy. Jego wynik, mimo tego, że na ostatnim okrążeniu dał z siebie wszystko był słabszy o niemal 20 sekund. Przegrał z kretesem, ale jednocześnie pokazał dużą klasę. W tam dramatycznym momencie swojej kariery nadal klaskał i machał w kierunku tłumu, a także podszedł do fanów, którzy przyszli go wesprzeć. Gdy dostał do ręki mikrofon, to dziękował im za przybycie oraz mówił:
„Było dość wietrznie. Próbowałem naciskać i naciskać. Wiedziałem, że jestem zdany na siebie. (…) To wszystko, co możesz zrobić jako człowiek: dać z siebie wszystko. (…) Miałem szczęście, że miałem tak długą karierę.”
Zapytany o to, czy tym razem definitywnie kończy swoje występy na bieżni, odpowiadał: „To trudne. Jeśli nie mogę konkurować z najlepszymi, to nie jadę tam tylko po to, by zafiniszować w finale. Dzisiejsza noc pokazuje, że nie jestem wystarczająco dobry”.
W poprzednim roku Mo Farah ponownie zwyciężył w zawodach The Big Half w Londynie. Na królewskim dystansie w tym mieście już jednak nie wystartował. Ze startu wycofał się z powodu kontuzji prawego biodra.
Na trasę tego biegu powrócił 23 kwietnia 2023 roku, by zakończyć swoją sportową karierę. Podsumowaniem jego wieloletnich startów mogą być słowa, które biegacz wypowiedział w filmie „Mo Farah: No easy mile”. Mówił:
„Chcę być zapamiętany jako ktoś, kto zrobił wszystko, co mógł. Nie mówię tylko o bieganiu. Chcę być dobrym człowiekiem, który szanuje innych i cieszy się życiem. Chcę czuć w głębi serca, że zrobiłem, co w mojej mocy i dałem krajowi oraz ludziom powód do dumy”.
Można by rzec, że sir Mo Farah zrobił nawet więcej, niż chciał. Nie tylko zapisał się w historii sportu, nie tylko uszczęśliwił miliony Brytyjczyków, ale został również bohaterem narodu, z którego pochodził. Gdy w 2022 roku opowiedział światu swoją prawdziwą historię, to pomógł wielu osobom, które przeżyły to samo, co on.
Jako mały chłopiec Mo Farah zachwycał się bajką „Tajemnicze złote miasta”. Trudno nie porównać jego historii do losów serialowego Estebana. Telewizyjny bohater również wyruszył w daleką podróż, by znaleźć cenne skarby, a także odnaleźć swoją rodzinę. Mo Farah, który siłą został wyrwany z rodzinnego domu, nie poddał się, ale każdego dnia walczył, by w dziwnym dla siebie miejscu – Wielkiej Brytanii – znaleźć drugi dom i stworzyć własne złote miasto. Mistrz wielokrotnie dziękował wszystkim, którzy pomogli mu dojść do miejsca, w którym się znalazł. Po londyńskim maratonie, to cały sportowy świat mógł mu powiedzieć: Mo, dziękujemy, że mogliśmy cię oglądać.
Scenariusz: Aleksandra Konieczna / fot. ComposedPix